Miecz słowa

Niedziela, 09 września 2012

Czy można mieć uszy, a nie słyszeć ? Czy można mieć oczy a nie widzieć ?

W ciągu ostatnich dni prowadziłem dość ożywioną dyskusję na jednym z forów internetowych. Młodzi ludzie dość mocno polemizowali z nauką Kościoła, zwłaszcza dotyczącą kwestii związanych z etyką – choćby in vitro, czy aborcja. Zdarza mi się dość często brać udział w takich "wymianach poglądów". Zauważam jednak, że przedstawiane przeze mnie (przez moich bliskich) argumenty nie są dla drugiej strony przekonujące, a często nawet logiczne.

Myślę, że nie trzeba szukać takich osób na forach internetowych. Czy i w naszych rodzinach nie zdarza się tak, że jej członkowie widzą inaczej. Często nie widzą, nie słyszą Bożej obecności. Nie rozumieją nauczania Kościoła. Jest to dla nich abstrakcja.


Idąc jeszcze dalej warto zadać sobie pytanie: Czy i mnie nie dotyka ten problem związany z właściwym odbieraniem tego, co mnie otacza? Czy potrafię usłyszeć głos Boży, dostrzec jego znaki? Czy umiem usłyszeć tego, kto jest koło mnie?
Często ludzie mówią między wierszami, nie mówią wprost, trudno jest więc ich usłyszeć. Ktoś spytał: "Co u Ciebie?" "Dobrze". "A możesz to rozwinąć?". "Nie dobrze"... 

Takie niewłaściwe odbieranie, postrzeganie itd. bardzo nas oddala. Zamyka nas w swoim światku.

Nie będzie pewnie przesadą kiedy powiem, że każdy z nas w jakimś stopniu jest zraniony w tej sferze postrzegania.

Wielokrotnie nie mamy na to wpływu.
I tak te zranienia wynikają chociażby:

1. Z naszej przeszłości. Często wiążą się już z czasem prenatalnym, albo są konsekwencją spraw jeszcze dalszych - międzypokoleniowych. 
Mówiła mi pewna osoba, że od początku, kiedy pamięta zawsze czuła się odtrącona w swoim środowisku. "Wszyscy mnie odtrącali, nikt nie chciał ze mną przebywać"- mówiła. Jednak często to ona sama sobie "wmawiała" taki stan. Skąd to się wzięło? Okazuje się, że jej rodzice chcieli ją abortować. Nie miała się urodzić, nie chcieli jej. To piętno ciążyło na niej.
Takie przypadki wskazujące na konsekwencje wynikające z przeszłości, można mnożyć.

2. Świat, w którym żyjemy. To on nas ogłusza, to on nas tak rani, że nawet sami tego nie odkrywamy. 
Przypomina mi się pewna krótka historia (dość znana). Otóż pewien ojciec podprowadził swojego syna do okna i zapytał go : "Co widzisz, synu?" . "Widzę drzewa, domy, ludzi..." . A potem podprowadził go do lustra i zapytał: "A teraz kogo widzisz?" . "Widzę tylko siebie" - odparł chłopiec. "Widzisz - wyjaśnił ojciec - wystarczy szkło pokryć srebrem i widzisz tylko siebie". 

Jakże wiele okien ludzkich serc jest dziś pokrytych srebrem tego świata. Zwłaszcza dzisiejsze młode pokolenie tak bardzo zakorzenione w świecie współczesnym ma problem, aby wydobyć się poza skorupę tego, co daje im świat.

3. W końcu tym, co zaburza nasze właściwe postrzeganie jest grzech, a zwłaszcza taki grzech, w którym się trwa. Jezus mówi: "Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą". Patrząc dosłownie na ten fragment można powiedzieć, że czym bardziej nasze serce jest brudne, tym trudniej dostrzec nam Boga.

Zranione postrzeganie Boga, świata, drugiego człowieka... Jak wielu z nas to dotyka. Dziś świat już zauważa, że coś dzieje się nie tak. To pewnie dlatego tak wielu ludzi cierpi na depresję, bo nie widzą sensu.

Świat proponuje nam środki - hipnoza, psychoanaliza a nawet wizyta u wróżki (mówi się, że w Polsce ok. 3 milionów ludzi korzysta z ich porad). Ale czy to w rzeczywistości pomaga? A może jeszcze bardziej sprawia człowieka uwikłanym?
Ktoś mówił: "Byłem u wróżki. Ostrzegła mnie, że ktoś będzie chciał mnie naciągnąć na pieniądze. Przeraziłem się. Wyciągnąłem 200 zł, zapłaciłem jej i wyszedłem. Teraz będę czujny". - no właśnie... 

To niewłaściwe postrzeganie dotyczy tak wielu spraw. Jest ono często źródłem kryzysów rodzinnych, małżeńskich, ale także odnosi się do wiary, więc może zagrażać naszemu Zbawieniu! 

Widząc ludzi, których postrzeganie jest poranione, choćby widząc ich w takich dyskusjach internetowych, o których mówiłem na początku przede wszystkim podejmuję dialog. I, powiem szczerze, czasem zastanawiam się czy taka dyskusja ma sens? Przedstawia się tak wiele argumentów, a ci ludzie dalej utwierdzeni są mocno w swoich przekonaniach.

Myślę, że ważna jest rozmowa, ale chyba jeszcze ważniejsze jest to, aby przyprowadzić taką osobę do Jezusa. Nowe spojrzenie jest bowiem także łaską. Mamy więc czynić to, o czym mówi dzisiejsza Ewangelia: przyprowadzać ludzi do Jezusa, który czyni cud uzdrowienia. Który tak jak w Ewangelii, tak też i dziś mówi do człowieka "Effatha" - "Otwórz się!"

Przyprowadź przede wszystkim siebie do Jezusa. Zacznij od siebie, aby Twój wzrok i słuch duchowy był zdrowy. 
W dzisiejszej Ewangelii to inni ludzie przyprowadzili głuchoniemego do Jezusa.
To także nasze zadanie. Przyprowadzać innych do Jezusa, aby on mógł dokonać cudu uzdrowienia.
Więc przyprowadzaj innych (rodzinę, znajomych przyjaciół itd.) do Jezusa:
- przez modlitwę
- przez ofiarowaną za nich Komunię/Mszę św.
- przez zabranie ich na Mszę/do spowiedzi/na rekolekcje
- przez podsunięcie dobrej książki/konferencji z internetu itd.

Możliwości jest tak wiele. Działaj!

I już tak na koniec: Można popaść w dwie skrajności. 
1. Przypadek tej osoby/mój jest tak beznadziejny, że to już nie ma sensu. Ile można? Tyle lat?
Ma sens! Bóg w 1 czytaniu daje obietnicę. Izajasz przez piękny obraz pokazuje nam, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. "Ziemia spieczona stanie się stawem!"

2. Druga skrajność to stwierdzenie, że jest mi dobrze tak, jak jest. Ja przecież dobrze widzę. Nie potrzebuję uzdrowienia.
Taka skrajność jest też bardzo groźna. Może nas uśpić. Każdy z nas potrzebuje łaski uzdrowienia!

Niech nasze oczy widzą wielkie dzieła Boże, niech nasze uszy słyszą jego głos. Panie powiedz mi dziś "Effatha"!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz