środa, 3 grudnia 2014

Dwa światy...

Przebijam się przez wirtualną pajęczynę i zwały wirtualnego kurzu, które znajdują się na moim blogu. Kiedy byłem tutaj ostatni raz? Z przykrością muszę stwierdzić, że… nie pamiętam. Spoglądam więc z trwogą i bijącym sercem na datę ostatniego wpisu… Szok! 11 stycznia… 11 miesięcy blogowego milczenia. No comment…

Niektórzy, którzy znają mnie tylko z tego – blogowego – miejsca mogliby pomyśleć, że stało mi się coś poważnego („został prezydentem Parlamentu Europejskiego, czy co?”). Na szczęście wszystko gra. Zapewniam Was kochani, że żyję J

Robiąc swoisty blogowy rachunek sumienia zastanawiam się jednak skąd ten brak wpisów? Wielość zajęć? Może. Lenistwo? Z pewnością. Ale chyba też trochę jest to spowodowane faktem istnienia facebook`a. To powszechne forum wymiany myśli jest łatwiejszą formą niż blog. Wystarczy wrzucić linka, kliknąć „lubię”, dodać „komenta” i jest ok. To łatwiejsze, szybsze, prostsze… Wpis na blogu zaś to (przynajmniej w moim przypadku) takie trochę kazanie, więc wymaga nieco więcej czasu i wysiłku.

Do napisania kolejnego „posta” zabierałem się przynajmniej kilka razy. Pamiętam, że nawet lecąc samolotem chciałem coś naskrobać. Ale ostatecznie nie napisałem niczego „na wysokościach”, a kolejny swój tekst wklepuję w tym samym miejscu, w którym jestem od ponad 4 lat… w tym samym klimacie ciszy wieczoru sprzyjającej zebraniu tego, co kłębi się w głowie. 

Mimo upływu czasu i przeżyciu wielu wydarzeń, temat, który chcę dziś dotknąć jest niezmienny od miesięcy: „Dwa światy”. No więc do roboty!

Co to za „dwa światy”, o których chcę napisać? Ano ten świat Boży i ten świat ludzki. Zagadnienie nienowe, bo podejmowane choćby przez św. Augustyna (civitas Dei – civitas terrena). 

Na co dzień, krocząc w pędzie tego świata człowiek może nie zauważyć tych dwóch rzeczywistości i tak zasadniczych różnic między nimi. Ja też często tego nie zauważam. Choć chyba jakoś zawsze ta różnica rzuca mi się w oczy po wakacjach. I tak było też w tym roku. 

Wakacje wypełnione były po brzegi pięknym czasem rekolekcji i pielgrzymek, czasem bez Internetu i telewizji, czasem spędzonym w gronie osób patrzących oczyma wiary na otaczającą rzeczywistość. Czas bogaty w rozmowy, spotkania, radości, ale i niesamowite znaki Bożej obecności. Działo się dużo! Duch św. wiał konkretnie. Czuło się Jego obecność, na każdym kroku. 

Po blisko 6 tygodniach takiego doświadczenia, niemal jak na skrzydłach „przyleciałem” (choć było pod wiatr) do strasburskiego gniazda. A tu inny świat. Zetknięcie się z nim było brutalne. Ze świata mediów, które otworzyłem po dłuższym czasie wyłoniła mi się jakaś swoista „kloaka”, jakaś cmentarna „dolina kości” zionąca śmiercią, smutkiem, manipulacją…

Otwieram Internet. Jedna z czołowych polskich gazet pisze o ojcu Bashoborze. Świetnie – myślę sobie – kilka dni temu uczestniczyłem w jego niezwykłych rekolekcjach! Ale co ja widzę? „TVP po Wiadomościach rozmawia z o. Bashoborą. Kto będzie następny? Wróżbita Maciej?”- taki tytuł ukazał się moim oczom. W ironii płynącej z tego tytułu czuję diabelski swąd. „No, ale ok., można mieć różne poglądy” – myślę sobie. Ale niemal w tych samych dniach, w tych samych mediach (głównego ścieku) jako „autorytet” występuje osoba, która nosi pseudonim „Rafalala”! Facet, który udaje kobietę jest zapraszany do programów w prime-time i przepytywany jako specjalista! Oto dwa światy: katolicki ksiądz Bashobora, przez którego ręce Bóg czyni wielkie znaki - jest ukazywany w mediach jako oszołom i szaman, ale Rafalala jest obraz normalności i postępu! Czujecie klimat?

Kilka dni później wybucha „afera”. Abp Gądecki udziela wywiadu, mówiąc o ukrytym zagrożeniu ideologii gender. Jednak media głównego nurtu (ścieku) wnioskują, że hierarcha nawołuje do tego, aby chłopcy nie sprzątali po sobie, bo to jest rola dziewczynek. Cały dzień „mądre głowy” oburzają się nad słowami biskupa. On wydaje oświadczenie jednoznacznie wskazując swoje intencje i ostateczną wykładnię swoich słów, wskazując, że interpretacja mediów jest absurdalna. Ale przecież nadworni, medialni komentatorzy życia Kościoła wiedzą lepiej od biskupa, co on sam chciał powiedzieć. A więc ci, którzy lansują się na tych, którzy głoszą (swoją) „prawdę całą dobę” zdają idą w zaparte. 11 godzin po sprostowaniu biskupa na facebook`owym profilu wbijają kij w mrowisko i pytają ludzi: „Czy Waszym zdaniem rodzice nie powinni uczyć chłopców, że trzeba po sobie sprzątać?” Pod pytaniem zdjęcie biskupa i tekst: „Abp Gądecki: Chłopcy nie powinni po sobie sprzątać, bo… zniewieścieją”. Problem w tym, że ów biskup NIGDY takich słów nie wypowiedział. Ale medialny sukces się udał! Na facebooku blisko 600 komentarzy. Praktycznie wszystkie ładujące inwektywami w Kościół i księży. Dziel i rządź. „Cała prawda, całą dobę”. Co to za prawda? Na pewno nie moja. Może to ten trzeci rodzaj, który ks. Tischner nazywał g…. prawdą? Dwa światy… Czujecie, o czym piszę? 

Na koniec wydarzenia ostatnich dni… Papież Franciszek nawiedził Strasburg. Piękna wizyta, ale nie obyła się bez incydentów. Dzień przed spotkaniem w Europejskim Parlamencie, w strasburskiej katedrze na główny ołtarz weszła roznegliżowana reprezentantka grupy Femen. Machając europejską flagą głosiła wszem i wobec, że „Pope is not politicien”. Wśród europosłów też wrzawa. „Dlaczego Franciszek przyjeżdża do Strasburga?”. „Przecież mamy rozdział państwa i Kościoła!”. Generalnie bunt i sprzeciwy.

Buntu na taką skalę natomiast nie było, gdy całkiem niedawno Parlament nawiedziła inna persona – niejaka Conchita Wurst. „Niesamowita osoba! Wspaniała piosenkarka” – wołało wielu euro(p)osłów. Dwa światy…

Na deser zaserwowano nam przed kilkoma dniami 2 turę wyborów w Słupsku. Zasadniczym kryterium wyboru nowego prezydenta okazał się fakt, że jest gejem. No, ale przecież jako Polska „nie możemy pozostać w tyle”! Tak… chcemy być bardziej europejscy, niż Europa.

Dwa światy. Nic nowego. To istnieje od zawsze. Królestwo Światła i królestwo ciemności. Bóg i szatan. Życie i śmierć. A my… żyjemy w tym świecie. Jeśli Ci ten ziemski świat śmierdzi – to dobrze! To znaczy, że jesteś z innego świata, tego, który choć tłamszony i marginalizowany już jest światem wygranym, zwycięskim. 

Wiele lat temu w ramach pielgrzymki odwiedziłem pewien zakon sióstr klauzurowych. Jeden z pielgrzymów zadał jednej z sióstr pytanie: „Siostro, a nie szkoda siostrom, że jesteście takie zamknięte, za kratą. Jesteście jakby takie odcięte od świata, od wolności”. Siostra z głębokim uśmiechem i spojrzeniem wypełnionym niebem odpowiedziała: „A może to my uwolniłyśmy się od świata i jesteśmy wolne, a Wy żyjecie w zniewolonym świecie? Może ta krata jest bardziej po Waszej stronie?”…

Jezus mówił swoim uczniom: żyjecie w tym świecie, ale pamiętajcie, że nie jesteście z tego świata.

Czy to możliwe? Jak myślisz?

sobota, 11 stycznia 2014

Zgubne przyzwyczajenie.

Jest już wieczór... W rogu ekranu mojego laptopa godzina 22.20. Uświadamiam sobie, że chyba jeszcze nigdy nie napisałem żadnego wpisu rano. Hmm... pewnie w moim przypadku wieczór sprzyja zbieraniu myśli. Boję się, czy dam je radę tutaj wszystkie zmieścić...

Za oknem zima. 10 stopni. I wcale nie na minusie! Myślę sobie, że chyba już się trochę przyzwyczailiśmy, że kolejne święta minęły bez śniegu. Przyzwyczajenie... to niedobra sprawa! Warto tęsknić za tą prawdziwą zimą, taką jak "Pan Bóg (w naszej strefie klimatycznej) przykazał" - z mrozem i śniegiem.

Tradycyjnie, jak to robię kilka razy w ciągu dnia, sprawdzam wiadomości sportowe na jednej z popularnych stron internetowych. Ale ej! Moment! Coś jest nie tak! Zanim dotrę do interesujących wiadomości muszę przebrnąć, wręcz przebić się przez gąszcz takich tytułów jak: "Gwiazda niechcący pokazała zbyt wiele", "Aleksandra Szwed bez bielizny", "Pupa gigant powróciła", "Obiekt pożądania mężczyzn zmorą wielu kobiet" itd.... Przepraszam Was, ale to napotkana przeze mnie rzeczywistość. Zanim przebijam się do interesującej mnie informacji na temat dzisiejszej lokaty naszych rodaków w kolejnym etapie rajdu Dakar, muszę najpierw przebić się przez przynajmniej kilka prowokujących fotografii, których kadr nie jest wcale skierowany na twarze, ale raczej na inne części ciała, które trafnie podsumowują przytoczone przeze mnie wyżej tytuły. Mam wrażenie, że że jestem na jakimś funpage`u miłośników plaży w Chałupach. Ale nie! To jest zwykła strona informacyjna. 

Niestety uświadamiam sobie, że taki układ informacji nie wynika z faktu, że jest już po godzinie 22, ale tak jest w ciągu całego dnia! Postanawiam wejść na jeszcze 2 inne strony - ogólnopolskie, popularne. Niestety, moje przypuszczenie się potwierdza. Ta sama sieczka. 

Uświadamiam sobie, że ten temat jest motywem przewodnim wielu reklam. Tych telewizyjnych i tych na ulicach. Jogurt, parkiet, buty, gazeta - wszystko musi być okraszone nutą erotyzmu. No tak, w dobie kryzysu liczy się efektywność.

Od wielu lat mam taką zasadę, że obserwuję to, tworzy młodzież, którą znam. Także to, co tworzą w zakresie życia wirtualnego. Kiedyś były to fotoblogi. Dziś częściej aski, instagramy i inne cuda na kiju. To oddaje, to czym żyją. Jakie są moje wnioski? Chyba przerażające. Myślę, że można podsumować to: "Rozmowy o 4 literach Maryni" - w sensie symbolicznym, ale i dosłownym. No, ale cóż się dziwić? Żyjemy w epoce panseksualizmu. "Róbta, co chceta", a potem się nie dziwta...

"No, ale niechże ksiądz już nie przesadza. Przecież to nic nowego". Zgadza się. Tylko wydaje mi się, że o sprawach, o których mówiło się kiedyś po cichu, z wypiekiem na twarzy, dziś mówi się zupełnie bez skrępowania. A wszelką kontestację takiego trybu egzystencji współczesnego człowieka traktuje się jako zaściankowość i radykalny konserwatyzm.

Gonimy za tym, aby nie być z tyłu za Europą. A cóż ona nam proponuje? Krótko mówiąc - nachalną seksualizację od przedszkola. Nie pora, aby dziś o tym już pisać, bo to temat rzeka. Zainteresowanych odsyłam do (przerażających) materiałów WHO (http://www.stop-seksualizacji.pl/index.php/component/k2/item/14-edukacja-seksualna-narzedziem-seksualizowania-dzieci-i-mlodziezy)

Najgorsze, że już się do tego przyzwyczailiśmy, że to tak po prostu jest. Przyzwyczajenie... to niedobra sprawa! Warto zatęsknić za tym, żeby było, jak to Pan Bóg przykazał. A przecież On dał nam seksualność jako ten jeden z najpiękniejszych darów. To ona ma wyrażać miłość, jedność. To ona jest drogą przekazywania życia. Bóg dał człowiekowi moc bycia współtwórcą! ! 

Niestety to próbuje się zwulgaryzować, sprowadzić jedynie do sfery czysto biologicznej, fizjologicznej, utylitarnej. "Czystość, dziewictwo, zasady" - to w języku świata terminy pejoratywne, trącące średniowieczem. A co jeszcze bardziej ciekawe, w dobie mówienia o tolerancji to Ty musisz się tłumaczyć i często uznawany jesteś za odstającego od normy, kiedy mówisz, "ja jeszcze nie; ja chcę z tym poczekać do ślubu". Z mojego "podwórka" dopowiem, że rozmowy dotyczące kapłaństwa często sprowadzają się do stwierdzenia: "Jak Ty tak dajesz radę w celibacie? Stary, ale Ty się musisz męczyć".

Jakiś czas temu zabierałem się do wpisu na temat głośnej kwestii związanej z przypadkami pedofilii wśród duchownych. Dziś już pył po tamtych wydarzeniach opadł, ale wszyscy dobrze pamiętamy wielką nagonkę medialną, dyskusje, rozważania, wypowiedzi "mądrych głów" na temat, "jaki to wielki problem z pedofilią ma Kościół". Oczywiście w żadnym wypadku nie chcę w tym miejscu być adwokatem tych kilku duchownych, którzy dopuścili się karygodnych czynów. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na zasadniczą sprawę. Czy wszechobecne bombardowanie tematyką rozporkową, o której dziś napisałem nie jest formą masowej psychologicznej pedofilii dotykającej tysięcy młodych umysłów i serc? Czemu o tym nikt nie mówi?

W roku 2013 w polskich więzieniach przebywało 1454 osób skazanych za pedofilię (http://gosc.pl/doc/1842118.Kto-przeprosi-ksiedza). Zgadnijcie ile wśród nich to księża? JEDEN! Oczywiście, bezsprzecznie to był o jeden za dużo. Ktoś z moich znajomych komentując te liczby powiedział: "Nie wie ksiądz o co chodzi? Chodzi o wbicie klina między duchowieństwo a dzieci i młodzież. Chodzi o to, aby odciągnąć ich od Kościoła, który jest ostatnim bastionem, który mówi o wartościach, zasadach. Jeśli odciągnie się ich od tego, będzie można nimi manipulować, bazując przede wszystkim na tych najbardziej podstawowych instynktach". 

Niestety te przypuszczenia już okazują się rzeczywistością. Znajomy ksiądz chciał organizować wycieczkę dla ministrantów. Kilkoro z rodziców wycofało się mówiąc: "No wie ksiądz, ten nasz to raczej nie pojedzie. Bo teraz tyle tych różnych doniesień w mediach. Wie ksiądz, ludzie będą gadali..."

Tak, walka trwa...
To chyba tyle na dziś :)

Powiecie: "Ale się rozpisał. Rzadziej pisze, ale jak już pisze to tyle, że ho ho! No i znów negatywnie". No tak, gdzieś te żale trzeba wylać, co nie? ;) Ale, ale! Żeby nie było, że ze mnie taki pesymista! Kochani! Życie jest piękne! Zachęcam do walki o czystość i prawdziwą miłość. Warto! Dlatego umieszczam poniżej piękne świadectwo. Wielu z Was już je widziało, ale może nie wszyscy! Walczmy o czystość umysłów i serc. Warto! Z tego jest wielka siła! Nie przyzwyczajajmy się do bylejakości!


sobota, 31 sierpnia 2013

Pójdziesz z siłą, jaką masz... (Sdz 6,14)


Zbieram się i zbieram do naskrobania tutaj czegoś... No i jak sami widzicie, to zbieranie trwa już prawie pół roku. Ostatni wpis w marcu! Nieźle! Takiej przerwy w pisaniu to chyba nie miałem. Myślę, że wyraża ona trochę stan mojego ducha; wyraża to, co było we mnie...

No, ale wracam. Cieszę się też i dziękuję za to, że mnie mobilizujecie! Widzę, bowiem po statystykach strony, że każdego dnia zagląda tutaj przynajmniej kilka osób. No i dzięki za te mobilizacje słowne, które też utwierdzają mnie w tym, że warto. Wszyscy tu zaglądający: Bądźcie pozdrowieni! :)

Wracając jeszcze trochę do tego stanu ducha... Jak już wspomniałem miniony rok nie był łatwy. Dużo się działo, dlatego tym bardziej czekałem na upragnione wakacje. One są zawsze dla mnie takim wyjątkowym czasem. W tym roku trochę dłużej - bo 6 tygodni. A więc ponad miesiąc rekolekcji, bo tak traktuję właśnie to, co przeżyłem. 
Pamiętam, że gdy kilkukrotnie prowadziłem różne rekolekcje, to często wyjaśniałem na początku, po co przeżywamy taki czas. Mówiłem często: "słowo "Rekolekcje" pochodzi od łacińskiego zwrotu "re-collectio" - zebrać coś na nowo/pozbierać się". I taki był właśnie ten tegoroczny czas moich wakacji. 

A temat? Tu nie mam żadnych wątpliwości. WSPÓLNOTA! Najpierw kapłańskie rekolekcje w Medjugorie. Czas odkrycia na nowo wartości wspólnoty kapłańskiej. Czas przeżywany przede wszystkim wśród kapłanów, których poznałem tam - na miejscu. A miałem wrażenie i poczucie, że znamy się od lat. Wspólnota modlitwy, adoracji, rozmowy i radości. Niezwykłe...

Potem Polska. 
Najpierw ślub siostry - święto i radość najbliższej rodziny. Potem coroczne rekolekcje "Pod Bocianim gniazdem" organizowane w miejscowości rodzinnej moich rodziców. I znów niezwykła pomoc rodziny, tej już szerszej. Bez nich nie dałbym rady tego ogarnąć. No i piękna młodzież. Fajnie być tatą.Potem wyjazd z przyjaciółmi na coroczne (jak to nazywamy) wczaso-rekolekcje. Piękny czas! Cudowne doświadczenie bliskości tych, którzy są niezwykłym darem. I w końcu rowerowa pielgrzymka na Jasną Górę - czas ze wspólnotą, dla której miałem być (i daj Boże - byłem) pasterzem. Już po raz kolejny powierzono mi zadanie, aby jechać jako pierwszy. Cel udało się osiągnąć - wszyscy dotarli do Mamy :) Ale czułem odpowiedzialność. To też było niezwykłe doświadczenie.
Tak... na każdym kroku Pan Bóg uświadamiał mi: Nie jesteś sam!

Pięknym momentem, niemal wieńczącym pielgrzymkę rowerową był ostatni wieczór w Kamyku przed Częstochową. Śpiewając pieśń "Niech Cię Pan błogosławi i strzeże" podchodziliśmy do siebie wzajemnie, i patrząc sobie głęboko w oczy błogosławiliśmy się nawzajem. Ostatni moment tej modlitwy był dla mnie bardzo wyjątkowy. W spontanicznym geście wszyscy podeszli do mnie, położyli na mnie swe ręce i śpiewając tę niezwykłą pieśń udzielili mi błogosławieństwa. Nie jesteś sam! Wspólnota!

I takie były te wakacje... 
W tym roku minęło już 5 lat mojej posługi kapłańskiej. Widzę, jak bardzo sprawdzają się słowa z księgi Rodzaju: "Nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam". Parafrazując te słowa: "Nie jest dobrze, aby ksiądz był sam". I wcale nie chodzi mi tutaj o kwestię celibatu (który odkrywam, jako wielki dar). Widzę, że wiele kapłańskich trudności, a nawet odejść ma swoje źródło właśnie w braku wspólnoty.

Pamiętam przed laty, pewien bliski mi kapłan powiedział: "Pamiętaj, bez wspólnoty zginiesz!". Święte słowa. Potwierdzam. 
Ten miniony rok nie był dla mnie łatwy... W różnych sprawach widziałem przed sobą pewien mur, który mnie przerażał... 

Dziś, zanim otworzyłem po 5 miesiącach mojego bloga, słuchałem ciekawą konferencję. M.in. o Gedeonie. Otóż w księdze Sędziów czytamy o Aniele, który przychodzi do młodego Gedeona i powierza mu bardzo trudną misję, po ludzku wręcz niewykonalną. Gedeon pełen wątpliwości boi się i wyraża swój strach. Wtedy Anioł Pana mówi: "Pójdziesz z siłą, jaką masz". Nie bez obaw Gedeon idzie i dowodząc małą grupą żołnierzy pokonuje 120 tys. wojska Madianitów.
Ja w te wakacje uświadomiłem sobie niezwykłą siłę, którą mam od Boga - siłę wspólnoty! Ty ją też masz!
Więc idź z siłą, jaką masz! Nie jesteś sam!

niedziela, 24 marca 2013

Wielki Post z fotela u dentysty.

Tykający po mojej lewej stronie zegar przypomina mi, że mijają kolejne chwile... Chwile  wypełnione w ostatnim czasie dość intensywnie - spotkaniami, konferencjami, a także spowiedzią! Dla kogoś spoza Francji wykrzyknik postawiony przeze mnie może wydawać się bynajmniej zastanawiający. Spowiedź i wykrzyknik. Ano tak, bo tutaj spowiedź nie jest normą. Jest raczej sporym wyjątkiem. Tym bardziej cieszę się widząc, jak ten sakrament zaczyna przeżywać tutaj swoją nowość. Cieszę się, że i ja mogłem być jakimś narzędziem, przez które działo w tych dniach Boże miłosierdzie.

Te przeżyte dość intensywnie chwile przypominają mi także, że już za parę chwil zaczynamy Wielki Tydzień. Czas postu, jak zwykle, minął (zbyt) szybko. Pustynna Francja nie pomogła w jego przeżyciu. A może to ja za mało szukałem sposobności? Z dystansem spojrzałem też na Ojczyznę. Chyba też z tym Wielkim Postem różnie to wyglądało. Przez te 40 dni przyglądałem się zdjęciom na dość popularnym internetowym serwisie społecznościowym. Wielki Post w Polsce czyli tu imprezka, tam browarek - generalnie "high life". Mało różnic w porównaniu do pozostałych pór roku liturgicznego. Hmm... Chyba się starzeję :) Bo "za moich czasów" :) dyskoteki w Wielkim Poście były raczej nie do pomyślenia. A dziś wydają się być już pewną normą. Ich żywa obecność nie wywołuje raczej większej sensacji...

Kilka tygodni temu byłem u dentysty. Choć każde takie spotkanie jest dla mnie jakimś traumatycznym doświadczeniem, to ostatecznie dałem radę :) Może dzięki temu, że otrzymałem solidne znieczulenie. Nawet nie poczułem wbicia igły! Mimo tak delikatnego wkroczenia w moje dziąsło, ów znieczulenie objawiło z czasem swoją moc. Kiedy na koniec pani poprosiła mnie o "przepłukanie", okazało się, że moja prawa strona ust zupełnie nie funkcjonuje, o czym przekonałem się widząc na moim swetrze sporą plamę. Znieczulenie działało jeszcze kilka godzin. Prawdopodobnie tego popołudnia mój uśmiech wyglądał dość ciekawie, bo jednostronnie.

Dlaczego łączę te 2 sprawy? Otóż patrząc choćby tylko na siebie, wydaje mi się, że troszkę znieczuliliśmy się na Wielki Post. I to znieczulenie weszło w nas - katolików dość niepostrzeżenie. A jednak działa... i to chyba dość konkretnie. Pisząc bardzo ogólnie, mogę chyba postawić tezę, że dziś już coraz częściej nie czujemy, że Wielki Post to ma być jakiś inny czas. Nie czujemy, że dyskoteka w tym czasie to coś nie tak... Boję się, że przy takim znieczuleniu coś ulatuje - to, co istotne; to, co bardzo ważne. To żywa wiara.

Niedziela Palmowa to ostatni dzwonek, aby uzmysłowić sobie, że zbliża się Wielkanoc. To ostatni moment, aby nie przegapić Triduum Paschalnego, aby razem z Chrystusem być w Wieczerniku, iść z nim na Golgotę i w niedzielny poranek razem z nim Zmartwychwstać...

niedziela, 17 lutego 2013

Luźne myśli z "happy end`em".

I znów się zbieram i zbieram do napisania czegokolwiek... Ale zebrać się nie mogę. No, ale w końcu wypada, choćby z szacunku do Was, którzy, jak widzę tutaj zaglądacie (niektórzy z Was dość regularnie).
Hmm... Co napisać? Jaki temat dotknąć? Sporo tego. Rzucę kilka myśli. Wybaczcie za chaos...

Pewnie w tych dniach jakimś szczególnym wydarzeniem jest wiadomość płynąca z Watykanu, a dotycząca naszego papieża Benedykta. Napisano już o tym tak wiele, że nie mam zamiaru robić tutaj kolejnej szczegółowej analizy i przedstawiać moich przypuszczeń, czy intuicji. To, co mnie dotyka w kontekście tej decyzji to powszechne poruszenie w różnych kręgach. To paradoksalnie cieszy, bo pokazuje, że gdzieś tam w głębi człowieczego serca rola papieża jest dość istotna, nawet dla ludzi dalekich od Kościoła. Nawet jeśli ich wypowiedzi mają charakter krytyczny wobec odchodzącego biskupa Rzymu, to pokazują że istnieje coś, co można nazwać "powszechnym ojcostwem papieża".

Oczywiście z dużym rozczarowaniem, a może nawet irytacją przyjąłem pewne komentarze, jakoby "były to stracone lata", bo "papież nic nie zrobił"... I tu szereg pojawiających się zarzutów, kalkowanych w każdym niemal medium, a dotyczących spraw np. pedofilii. Czy my mówimy o tym samym papieżu?

W takich momentach mam wrażenie, że największymi specjalistami od Kościoła są ci, którzy naprawdę nie mają z nim nic wspólnego. To oni chcą zadecydować, co "Kościół musi" i jaki powinien być. Rzeczą wręcz zakrawającą o kpinę jest "troska" o Kościół niektórych polityków (których nazwiskiem nie chcę się kalać), którzy jednocześnie bardzo mocno namawiają do apostazji.

Czy takie spojrzenie nie jest jak patrzenie na witraż z zewnątrz kościoła?

Przykre jest to, że wielu ludzi, także tych obecnych w życiu Kościoła, wchodzi w ten sposób rozumowania, opierając się jedynie na takich doniesieniach medialnych tworzących fałszywy obraz. Mówi mi ktoś dziś: "A wie ksiądz, Pan Jezus miał żonę". "A skąd ta informacja"-pytam? "Bo ostatnio w gazecie czytałem". No tak... "teologia gazetowa"...

Kolejna sprawa. Już kilka osób mówi mi, że moje wpisy mają raczej pesymistyczny charakter. Ciekawe. Nigdy tak na to nie patrzałem. Zawsze myślałem, że to opis rzeczywistości, tego, co widzę. Ale może faktycznie? Raczej jestem typem optymisty (tak mi się przynajmniej wydaje), ale widzę też to zagrożenie, o którym wspomniałem. Może czas "francuskiej pustyni" temu sprzyja?

I tak na koniec: Obserwuję moich kochanych uczniów i wychowanków, z którymi rozpoczynałem moją katechetyczną i wikariuszowską przygodę. Od tamtych chwil mija blisko 5 lat. Niektórym udaje się bardziej, innym mniej. Myślę o nich sporo. Czasem, kiedy widzę te ich zmagania, to jak wchłania ich świat; kiedy widzę nawet ich potknięcia, to myślę, że może za mało włożyłem wysiłku w to, by być ojcem; może za bardzo się wycofałem, zostawiłem ich... hmmm... I znów pesymistycznie? Mimo wszystko chyba nie :) Wierzę, że ponad tym ludzkim wymiarem i słabością jest jeszcze On - Bóg, który pisze po tych różnych krzywych liniach człowieka i Kościoła. Dla niego nie ma nic niemożliwego!

PS. Zachęcam (choćby w ramach wielkopostnego zatrzymania) do obejrzenia ciekawej konferencji Bpa Dajczaka: http://kosciol.wiara.pl/doc/1443757.Bolesna-diagnoza-bp-Dajczaka


Pozdrawiam optymistycznie! :)

piątek, 23 listopada 2012

Gwiazdy nad Strasburgiem.

Oj zakurzony ten mój blog... Często moje wpisy zaczynam od tego, że przepraszam, że mnie tak długo nie było. Wychodzi na to, że i ten raz wypadałoby tak rozpocząć. Więc: Przepraszam :)

Co w Strasburgu? Zależy, z której strony spojrzeć. Jakiś czas temu skończyły się tzw. "wakacje Wszystkich Świętych". Dzieci z okazji tej uroczystości mają 2 tygodnie wolnego od szkoły. Oczywiście nie ma to żadnego przełożenia na praktyki religijne w tym czasie. Myślę, że niewiele dzieciaków kojarzy gdzie leży geneza tej przerwy w zajęciach szkolnych...

Co poza tym? Od dobrych trzech tygodni mamy w sklepach wystrój świąteczny: można kupić czekoladowego "Dziadka Mroza", "piwo bożonarodzeniowe"... Na placu Kleber stoi już wielka choinka... Kupcy rozstawiają stragany przygotowując "wizytówkę" Alzacji - słynne "Marché de Noël". Mówiąc krótko - w powietrzu czuć klimat świąt. Pewnie nie ma on za wiele wspólnego z Panem Jezusem, ale czy jeszcze ma dla kogoś jakieś znaczenie?

Rozglądam się trochę w kierunku wschodnim. Dania, miasteczko Kokkedal... Tam nie będzie klimatu Świąt w tym roku. Radni miejscy "znieśli" Boże Narodzenie. Otwartość europejska nabiera tempa...

Co w Polsce? Jak zawsze ciekawie. I w gospodarce i w polityce i w Kościele. Dość często przeglądam zdjęcia z różnych odpustów i świąt parafialnych. Dobrze, że wciąż są! Na tych zdjęciach brakuje mi trochę młodych ludzi. Może byli w pracy, może w szkole? Pewnie wciąż chętnie korzystają z Lednicy, z pielgrzymki na Jasną Górę i innych tego typu propozycji. Co zrobić, żeby włączyć ich w życie parafii? Pewnie jako duszpasterze musimy to pytanie "wziąć na warsztat". Walka o dusze trwa!


Ostatnio w Polsce pojawił się bardzo dobry miesięcznik "Egzorcysta". Dotyka ważnych spraw i jest ciekawie zrobiony. Jego pojawienie odbiło się echem dość szeroko. Znalazłem komentarze zarówno w mediach amerykańskich, jak i francuskich. Niestety komentarze negatywne, a nawet szydercze. Mówiąc wprost: dziennikarze nabijali się parodiując zachowania egzorcystów i osób opętanych. Myślę, że zmieniliby nieco stosunek gdyby musieli skonfrontować się z taką osobą.

Zachęcony dość ciekawym artykułem z tegoż miesięcznika, postanowiłem podzielić się jednym z artykułów, wplatając go w treść niedzielnego kazania do sióstr zakonnych, których jestem kapelanem. Mówiłem konkretnie o ułożonej przez papieża Leona XIII modlitwie do św. Michała Archanioła (tzw. "mały egzorcyzm"). Wspominałem o kontekście jej powstania, o niezwykłych wydarzeniach związanych z tą modlitwą, a także o owocach, jakie ta modlitwa przynosiła i przynieść może.
Puentą mojej homilii była zachęta do indywidualnego odmawiania tej modlitwy codziennie. Zaproponowałem również, abyśmy poczynając od tego dnia, odmawiali tę modlitwę wspólnie raz w tygodniu, właśnie po niedzielnej Mszy św. Jaka reakcja, spytacie? Ano dość ciekawa właśnie. Jakieś 45 sekund po skończonej celebracji, do zakrystii przyszła siostra przełożona. Czułem, że jej wizyta ma drugie dno. Po dyplomatycznym zagajeniu, przystąpiła do meritum. "Nie życzę sobie, aby ksiądz odmawiał tę modlitwę". Ciekawa reakcja... "Ale siostro, dlaczego? Boi się siostra czegoś?". "Ja się niczego nie boję, ale SIOSTRY sobie nie życzą, żeby ta modlitwa była odmawiana. Jest przecież tyle modlitw: Zdrowaś Maryjo, Ojcze nasz, Litanie... Po co więc jeszcze coś dodawać nowego?" "Ale poza Ojcze nasz nie odmawiamy innych modlitw poza Mszą św." - odpowiedziałem, czując, że moje argumenty nie zmienią już podjętej decyzji. "Siostro, czy te 30 sekund, 4 razy w miesiącu to jest dużo?". "My księdza tu akceptujemy z księdza POLSKĄ KULTURĄ (!)" - skwitowała siostra, tłumacząc następnie, że pod pojęciem "polska kultura" rozumie się mój sposób mówienia (w domyśle: mówienie, że istnieje piekło, szatan, czyściec, spowiedź, że trzeba się nawracać itp.) Wcale nie poczułem się jak Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego... "Siostro, czy "polska kultura" to cytowanie papieży, Katechizmu Kościoła Katolickiego i nauczania Kościoła podczas moich kazań?"... Wymiana zdań trwała jeszcze przez chwilę. Pojawiły się ze strony przełożonej słowa klucze, typu: "Sobór Watykański II", który zniósł (we Francji) prawie wszystko itp. itd. "Siostry sobie nie życzą"... Wiedziałem, że nie warto już tematu rozwijać. Skwitowałem więc rozmowę: "Siostro, szanuję siostry decyzję. To siostra jest tutaj przełożoną, odpowiedzialną za tę wspólnotę. Zrobię więc tak, jak siostra postanowiła, choć nie ukrywam, że jest to dla mnie bardzo zadziwiające i daje mi dużo do myślenia". Rozstaliśmy się w łagodnym tonie, z uśmiechem na twarzy życząc sobie dobrej niedzieli.
Taka to Francja, elegancja...
Wychodząc z kaplicy, nieco przybity, usłyszałem radosny głos innej siostry: "Pięknie, proszę księdza! Jak się cieszę, że będziemy wspólnie odmawiać tę piękną modlitwę". Czyli jednak, nie wszystkie SIOSTRY sobie nie życzą... Nie jest więc tak źle :)
Owoc jest taki, że przynajmniej ja zacząłem tę modlitwę odmawiać codziennie po Mszy św.. Cicho, bo cicho, ale Michał chyba słyszy i będzie robił swoje...
Nad Strasburgiem już noc. W oddali widzę świąteczne lampki migające na jakimś wysokim dźwigu. Dzisiaj gwiazd nie widzę, ale przecież to wcale nie znaczy, że ich nie ma...

czwartek, 13 września 2012

2 światy.

To już prawie 2 tygodnie jestem na nowo we Francji. Jak zwykle po przyjeździe lekki problem z aparatem mowy, który musi się lekko przestawić, zwłaszcza jeśli chodzi o właściwe brzmienie litery "r" :)
Już 2 tygodnie, a myślami ciągle jeszcze w Polsce, tak jakby to było dopiero wczoraj.
Jak zwykle, przez ten ostatni miesiąc działo się dużo. Sierpień minął błyskawicznie. Piękne i intensywne. Piękne, bo w takim Bożym świecie - bez codziennego internetu, komórki w ręku, z modlitwą na ustach i we wspólnocie ludzi patrzących w tę samą stronę. Pięknie...
No, ale trzeba było wrócić tutaj. Ciężko? Pewnie trochę tak. Bo świat zupełnie inny i codzienność bardzo specyficzna.
Jadąc na rowerze do polskiej parafii w Strasburgu mijam na rogu te same prostytutki, które sprzedają "miłość" 100 m od polskiego kościoła. Kojarzę już ich twarze... Czasem już jakby automatycznie chciałoby się powiedzieć: "Bonjour!"... Mijam znów zabieganych ludzi ze słuchawkami na uszach i telefonami w rękach. Nie patrzą na siebie. To inny świat niż ten, który przeżywałem kilka tygodni temu.
Wracam do cichego pokoju na górze. Ja i moje kilkanaście metrów kwadratowych na poddaszu. Przede mną moje okno na świat - internet z dobrym łączem. Ten wirtualny świat też nie daje mi prawdziwej radości. Po kilku tygodniach abstynencji internetowej widzę, że Francja nie różni wiele od Polski.
Chcę sprawdzić wiadomości sportowe na jednym z bardzo popularnych portali. Co się dowiaduję zanim dotrę do sportu? "Herbuś nie ma nic do ukrycia" - krzyczy artykuł ze zdjęciem dekoltu aktorki. "Seksbomba, a ma cellulit" - i kolejne zdjęcie, tym razem dolnej partii innej celebrytki. "Mam kilku partnerów i wszyscy o sobie wiedzą" - głosi kolejne hasło, które sprawia, że rezygnuję z tej strony dość szybko. Jeszcze nie zdążyłem dowiedzieć się o pomeczowych echach meczu polskiej młodzieżówki, a już mój umysł został skażony głupimi obrazami. Gdzie ja jestem? W jakim świecie żyję? Nie chcę go, a on próbuje wedrzeć się we mnie.
Sprawdzam, co u znajomych. Wchodzę więc na "twarzo-książkę", chyba najbardziej popularną stronę na świecie. I cóż? Znów diametralnie inny świat od tego sierpniowego w Polsce. Powiem dosłownie - "kloaka współczesnego świata - oddająca stan społeczeństwa". To spotykam na tej stronie. Nie posądzam ludzi, których mam wśród znajomych o brak inteligencji, brak kultury itd. Jednak mówiąc bardzo generalnie - nie mogę "szamba nazywać perfumerią". Zawsze sądziłem, że takie strony powinny służyć wzajemnej wymianie myśli, podsuwaniu ciekawych treści, artykułów; dzieleniu się swoimi radościami, przemyśleniami etc. (i wielu znajomych właśnie tak dobrze i odpowiedzialnie korzysta z tej strony). Ale kiedy widzę jakieś denne linki, zaproszenia do gierek i aplikacji i wynaturzenia niektórych typu: "właśnie siedzę na kiblu" to mam wrażenie, że nie jestem na portalu społecznościowym, ale w ZOO. Przepraszam za dosadność, ale o ile dobrze pamiętam, to właśnie życie zwierząt opiera się na instynktach. Więc jeśli widzę tylko linki do jakichś głupich stron z prymitywnym humorem (nie będę im robił reklamy) to mam wrażenie, że oglądam program "z kamerą wśród zwierząt". 
Najgorsze jest to, że widzę, jak łatwo jest mi przyzwyczaić się do takiego poziomu, jak bardzo on mnie zaczyna dotykać i skrzywiać moje patrzenie na rzeczywistość. Bo, żeby dostać się do czegoś, co mnie interesuje muszę przebić się przez śmierdzące bagno prymitywizmu.
2 światy... Zupełnie inne. Co robić? Czy rezygnować z życia w tym drugim świecie. Czy zamknąć się w swoim "idealnym" światku? Nie! Byłoby to pójściem na łatwiznę. Trzeba umocnić się w tym Bożym świecie, nim żyć, z niego czerpać siłę, ale też wejść do tego drugiego świata i razem z Bogiem starać się go przemieniać. To jest właśnie ewangelizacja. Jednocześnie nie dać się przedrzeć "tamtemu światu" do tego, co piękne i czyste. To zadanie na pograniczu dwóch światów nie jest to łatwe, ale możliwe. Walka trwa, ale warto ją podjąć.
Oto tegoroczny przykład, że można i trzeba tę walkę toczyć. Obejrzycie koniecznie!!!
(Pozdrawiam ewangelizatorów i twórcę/twórców tego filmiku). (A Wam dziękuję za wierność i za to, że tu jesteście :)
Jak widzicie, wpis po dłuuugiiim czasie; spowodowane pewnie także oddziaływaniem tego 2 świata na ten 1; Pozdrawiam!).