piątek, 23 listopada 2012

Gwiazdy nad Strasburgiem.

Oj zakurzony ten mój blog... Często moje wpisy zaczynam od tego, że przepraszam, że mnie tak długo nie było. Wychodzi na to, że i ten raz wypadałoby tak rozpocząć. Więc: Przepraszam :)

Co w Strasburgu? Zależy, z której strony spojrzeć. Jakiś czas temu skończyły się tzw. "wakacje Wszystkich Świętych". Dzieci z okazji tej uroczystości mają 2 tygodnie wolnego od szkoły. Oczywiście nie ma to żadnego przełożenia na praktyki religijne w tym czasie. Myślę, że niewiele dzieciaków kojarzy gdzie leży geneza tej przerwy w zajęciach szkolnych...

Co poza tym? Od dobrych trzech tygodni mamy w sklepach wystrój świąteczny: można kupić czekoladowego "Dziadka Mroza", "piwo bożonarodzeniowe"... Na placu Kleber stoi już wielka choinka... Kupcy rozstawiają stragany przygotowując "wizytówkę" Alzacji - słynne "Marché de Noël". Mówiąc krótko - w powietrzu czuć klimat świąt. Pewnie nie ma on za wiele wspólnego z Panem Jezusem, ale czy jeszcze ma dla kogoś jakieś znaczenie?

Rozglądam się trochę w kierunku wschodnim. Dania, miasteczko Kokkedal... Tam nie będzie klimatu Świąt w tym roku. Radni miejscy "znieśli" Boże Narodzenie. Otwartość europejska nabiera tempa...

Co w Polsce? Jak zawsze ciekawie. I w gospodarce i w polityce i w Kościele. Dość często przeglądam zdjęcia z różnych odpustów i świąt parafialnych. Dobrze, że wciąż są! Na tych zdjęciach brakuje mi trochę młodych ludzi. Może byli w pracy, może w szkole? Pewnie wciąż chętnie korzystają z Lednicy, z pielgrzymki na Jasną Górę i innych tego typu propozycji. Co zrobić, żeby włączyć ich w życie parafii? Pewnie jako duszpasterze musimy to pytanie "wziąć na warsztat". Walka o dusze trwa!


Ostatnio w Polsce pojawił się bardzo dobry miesięcznik "Egzorcysta". Dotyka ważnych spraw i jest ciekawie zrobiony. Jego pojawienie odbiło się echem dość szeroko. Znalazłem komentarze zarówno w mediach amerykańskich, jak i francuskich. Niestety komentarze negatywne, a nawet szydercze. Mówiąc wprost: dziennikarze nabijali się parodiując zachowania egzorcystów i osób opętanych. Myślę, że zmieniliby nieco stosunek gdyby musieli skonfrontować się z taką osobą.

Zachęcony dość ciekawym artykułem z tegoż miesięcznika, postanowiłem podzielić się jednym z artykułów, wplatając go w treść niedzielnego kazania do sióstr zakonnych, których jestem kapelanem. Mówiłem konkretnie o ułożonej przez papieża Leona XIII modlitwie do św. Michała Archanioła (tzw. "mały egzorcyzm"). Wspominałem o kontekście jej powstania, o niezwykłych wydarzeniach związanych z tą modlitwą, a także o owocach, jakie ta modlitwa przynosiła i przynieść może.
Puentą mojej homilii była zachęta do indywidualnego odmawiania tej modlitwy codziennie. Zaproponowałem również, abyśmy poczynając od tego dnia, odmawiali tę modlitwę wspólnie raz w tygodniu, właśnie po niedzielnej Mszy św. Jaka reakcja, spytacie? Ano dość ciekawa właśnie. Jakieś 45 sekund po skończonej celebracji, do zakrystii przyszła siostra przełożona. Czułem, że jej wizyta ma drugie dno. Po dyplomatycznym zagajeniu, przystąpiła do meritum. "Nie życzę sobie, aby ksiądz odmawiał tę modlitwę". Ciekawa reakcja... "Ale siostro, dlaczego? Boi się siostra czegoś?". "Ja się niczego nie boję, ale SIOSTRY sobie nie życzą, żeby ta modlitwa była odmawiana. Jest przecież tyle modlitw: Zdrowaś Maryjo, Ojcze nasz, Litanie... Po co więc jeszcze coś dodawać nowego?" "Ale poza Ojcze nasz nie odmawiamy innych modlitw poza Mszą św." - odpowiedziałem, czując, że moje argumenty nie zmienią już podjętej decyzji. "Siostro, czy te 30 sekund, 4 razy w miesiącu to jest dużo?". "My księdza tu akceptujemy z księdza POLSKĄ KULTURĄ (!)" - skwitowała siostra, tłumacząc następnie, że pod pojęciem "polska kultura" rozumie się mój sposób mówienia (w domyśle: mówienie, że istnieje piekło, szatan, czyściec, spowiedź, że trzeba się nawracać itp.) Wcale nie poczułem się jak Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego... "Siostro, czy "polska kultura" to cytowanie papieży, Katechizmu Kościoła Katolickiego i nauczania Kościoła podczas moich kazań?"... Wymiana zdań trwała jeszcze przez chwilę. Pojawiły się ze strony przełożonej słowa klucze, typu: "Sobór Watykański II", który zniósł (we Francji) prawie wszystko itp. itd. "Siostry sobie nie życzą"... Wiedziałem, że nie warto już tematu rozwijać. Skwitowałem więc rozmowę: "Siostro, szanuję siostry decyzję. To siostra jest tutaj przełożoną, odpowiedzialną za tę wspólnotę. Zrobię więc tak, jak siostra postanowiła, choć nie ukrywam, że jest to dla mnie bardzo zadziwiające i daje mi dużo do myślenia". Rozstaliśmy się w łagodnym tonie, z uśmiechem na twarzy życząc sobie dobrej niedzieli.
Taka to Francja, elegancja...
Wychodząc z kaplicy, nieco przybity, usłyszałem radosny głos innej siostry: "Pięknie, proszę księdza! Jak się cieszę, że będziemy wspólnie odmawiać tę piękną modlitwę". Czyli jednak, nie wszystkie SIOSTRY sobie nie życzą... Nie jest więc tak źle :)
Owoc jest taki, że przynajmniej ja zacząłem tę modlitwę odmawiać codziennie po Mszy św.. Cicho, bo cicho, ale Michał chyba słyszy i będzie robił swoje...
Nad Strasburgiem już noc. W oddali widzę świąteczne lampki migające na jakimś wysokim dźwigu. Dzisiaj gwiazd nie widzę, ale przecież to wcale nie znaczy, że ich nie ma...

czwartek, 13 września 2012

2 światy.

To już prawie 2 tygodnie jestem na nowo we Francji. Jak zwykle po przyjeździe lekki problem z aparatem mowy, który musi się lekko przestawić, zwłaszcza jeśli chodzi o właściwe brzmienie litery "r" :)
Już 2 tygodnie, a myślami ciągle jeszcze w Polsce, tak jakby to było dopiero wczoraj.
Jak zwykle, przez ten ostatni miesiąc działo się dużo. Sierpień minął błyskawicznie. Piękne i intensywne. Piękne, bo w takim Bożym świecie - bez codziennego internetu, komórki w ręku, z modlitwą na ustach i we wspólnocie ludzi patrzących w tę samą stronę. Pięknie...
No, ale trzeba było wrócić tutaj. Ciężko? Pewnie trochę tak. Bo świat zupełnie inny i codzienność bardzo specyficzna.
Jadąc na rowerze do polskiej parafii w Strasburgu mijam na rogu te same prostytutki, które sprzedają "miłość" 100 m od polskiego kościoła. Kojarzę już ich twarze... Czasem już jakby automatycznie chciałoby się powiedzieć: "Bonjour!"... Mijam znów zabieganych ludzi ze słuchawkami na uszach i telefonami w rękach. Nie patrzą na siebie. To inny świat niż ten, który przeżywałem kilka tygodni temu.
Wracam do cichego pokoju na górze. Ja i moje kilkanaście metrów kwadratowych na poddaszu. Przede mną moje okno na świat - internet z dobrym łączem. Ten wirtualny świat też nie daje mi prawdziwej radości. Po kilku tygodniach abstynencji internetowej widzę, że Francja nie różni wiele od Polski.
Chcę sprawdzić wiadomości sportowe na jednym z bardzo popularnych portali. Co się dowiaduję zanim dotrę do sportu? "Herbuś nie ma nic do ukrycia" - krzyczy artykuł ze zdjęciem dekoltu aktorki. "Seksbomba, a ma cellulit" - i kolejne zdjęcie, tym razem dolnej partii innej celebrytki. "Mam kilku partnerów i wszyscy o sobie wiedzą" - głosi kolejne hasło, które sprawia, że rezygnuję z tej strony dość szybko. Jeszcze nie zdążyłem dowiedzieć się o pomeczowych echach meczu polskiej młodzieżówki, a już mój umysł został skażony głupimi obrazami. Gdzie ja jestem? W jakim świecie żyję? Nie chcę go, a on próbuje wedrzeć się we mnie.
Sprawdzam, co u znajomych. Wchodzę więc na "twarzo-książkę", chyba najbardziej popularną stronę na świecie. I cóż? Znów diametralnie inny świat od tego sierpniowego w Polsce. Powiem dosłownie - "kloaka współczesnego świata - oddająca stan społeczeństwa". To spotykam na tej stronie. Nie posądzam ludzi, których mam wśród znajomych o brak inteligencji, brak kultury itd. Jednak mówiąc bardzo generalnie - nie mogę "szamba nazywać perfumerią". Zawsze sądziłem, że takie strony powinny służyć wzajemnej wymianie myśli, podsuwaniu ciekawych treści, artykułów; dzieleniu się swoimi radościami, przemyśleniami etc. (i wielu znajomych właśnie tak dobrze i odpowiedzialnie korzysta z tej strony). Ale kiedy widzę jakieś denne linki, zaproszenia do gierek i aplikacji i wynaturzenia niektórych typu: "właśnie siedzę na kiblu" to mam wrażenie, że nie jestem na portalu społecznościowym, ale w ZOO. Przepraszam za dosadność, ale o ile dobrze pamiętam, to właśnie życie zwierząt opiera się na instynktach. Więc jeśli widzę tylko linki do jakichś głupich stron z prymitywnym humorem (nie będę im robił reklamy) to mam wrażenie, że oglądam program "z kamerą wśród zwierząt". 
Najgorsze jest to, że widzę, jak łatwo jest mi przyzwyczaić się do takiego poziomu, jak bardzo on mnie zaczyna dotykać i skrzywiać moje patrzenie na rzeczywistość. Bo, żeby dostać się do czegoś, co mnie interesuje muszę przebić się przez śmierdzące bagno prymitywizmu.
2 światy... Zupełnie inne. Co robić? Czy rezygnować z życia w tym drugim świecie. Czy zamknąć się w swoim "idealnym" światku? Nie! Byłoby to pójściem na łatwiznę. Trzeba umocnić się w tym Bożym świecie, nim żyć, z niego czerpać siłę, ale też wejść do tego drugiego świata i razem z Bogiem starać się go przemieniać. To jest właśnie ewangelizacja. Jednocześnie nie dać się przedrzeć "tamtemu światu" do tego, co piękne i czyste. To zadanie na pograniczu dwóch światów nie jest to łatwe, ale możliwe. Walka trwa, ale warto ją podjąć.
Oto tegoroczny przykład, że można i trzeba tę walkę toczyć. Obejrzycie koniecznie!!!
(Pozdrawiam ewangelizatorów i twórcę/twórców tego filmiku). (A Wam dziękuję za wierność i za to, że tu jesteście :)
Jak widzicie, wpis po dłuuugiiim czasie; spowodowane pewnie także oddziaływaniem tego 2 świata na ten 1; Pozdrawiam!).


środa, 6 czerwca 2012

Chronos i kairos... do wystrojenia.

Po długim czasie - jestem :)

Spoglądam na kalendarze w moim dwupokojowym mieszkanku na poddaszu. Mam ich trzy. Pierwszy z nich wskazuje mi grudzień Anno Domini 2010, drugi ostatni raz był "przerzucany" w styczniu 2011, a ten ostatni niedawno przerzucili mi przyjaciele. Dzięki nim, jestem w miarę na bieżąco, bo w maju 2012 r. ...

Za to czas trochę nadrabia mi kupiony niedawno zegar z wahadłem. Spieszy się w tej chwili o jakieś 15 minut... Muszę go wystroić...

I takie to moje podejście do czasu, takie einsteinowskie trochę - czyli względne. I mimo, że Albert wielkim uczonym był, to jednak powielanie jego teorii w moim życiu na taką skalę, nie jest najlepszym pomysłem. Przecież będę z tego czasu rozliczony. Tak, tak... W tej materii mam wiele do przepracowania. Ale nie czas na gorzkie żale.

Będąc w Polce zazwyczaj jakoś udaje się dobrze przeżyć czas. Tak było też teraz... Wiele się działo. Rekolekcje charyzmatyczne, Peplin, spływ, rodzina, przyjaciele, Matemblewo.... Pan Bóg działał, to był Jego czas. W Matemblewie przyszło mi mówić kazanie. Miałem jedną myśl, o której zapomniałem powiedzieć. I co ciekawe (uświadamiam sobie to w tym momencie) chciałem właśnie powiedzieć o czasie! Chciałem powiedzieć, że w Biblii na określenie czasu używa się dwóch terminów: "chronos" - to taki zwyczajny, fizyczny czas odmierzany sekundami i minutami... i drugie pojęcie to "kairos" - czas działania Boga, czas Zbawienia...

Kiedy dzielę się z Wami tą myślą o czasie, w tle słyszę rytmiczny dźwięk mojego "wahadłowca", którego nakręciłem 3 dni temu po powrocie z Polski. Na jego wahadle są dwie charakterystyczne dla starych zegarów literki R i A. Ciekawe, że oznaczają one 2 terminy francuskie: R - Retard i A - Avant. W wolnym tłumaczeniu: "za późno" i "za wcześnie". Trzeba tak ustawić, żeby było w sam raz, idealnie... 

Jestem na nowo we Francji... Na nowo nakręcony. Najwyższa pora, aby odpowiednio wystroić... Aby w końcu "chronos" stał się "kairos"...

wtorek, 13 marca 2012

2 dzień kursu...

Nie zawsze jest czas, żeby przysiąść i spisać swoje myśli. A w ostatnim czasie trochę się ich zbiera...

W miniony poniedziałek (tydzień temu) rozpocząłem intensywny kurs języka francuskiego (Ciężko mi samemu się zabrać do nauki języka. Potrzebuję mobilizacji.) Kurs rozpoczął się ciekawie i konkretnie... Pierwszego dnia, niemal przez 3 godziny dyskutowaliśmy na temat religii, wiary i Boga. Ciekawe, prawda? Akurat taki temat był w materiale przygotowanym dużo wcześniej. Przypadek? W każdym razie pomyślałem sobie, że Pan Bóg stawia nam różne zadania, gdziekolwiek jesteśmy.

Natomiast to, o czym chcę napisać dotyczy kolejnego dnia zajęć. Otóż prowadząca kurs "zarzuciła" kolejny wielki temat. Zapytała jakie jest nasze zdanie na temat aborcji. Pomyślałem sobie: "No to jedzie ostro kobita. Ale OK. Damy radę!".

W grupie było nas 6 osób. 1 muzułmanka, 1 katoliczka (wytłumaczyła, że chodzi do kościoła dość rzadko), pozostałe 3 jako "poszukujące" (choć jak się przyznały - przyjęły sakramenty w Kościele Katolickim). No i ja... Jedyny facet w całym gronie... Pomyślałem: "zapowiada się ciekawie". No i faktycznie, w jakimś sensie tak też było.

Wszystkie kobiety opowiedziały się bez większego zawahania za aborcją (jedynie ta deklarująca się jako katoliczka stwierdziła, że jest za aborcją, ale tylko w pojedynczych przypadkach, np. gwałtu). Argumenty, którymi się podpierały są dość dobrze znane, także w Polsce. "Prawo do wyboru; prawo do decyzji; matka nie jest przygotowana; nie miałaby warunków, aby to dziecko wychować itd."...

Oczywiście dziewczyny czekały na mój głos (szczególnie po dość ciekawej dyskusji poprzedniego dnia). Starałem się być spokojny, choć w środku się kotłowało tysiące myśli. Stwierdziłem, że dla mnie ta kwestia nie podlega żadnej dyskusji: "Jestem za życiem. Od poczęcia do naturalnej śmierci. Dla mnie to człowiek i tyle." 

Podniosło się larum. "Jak możesz tak myśleć?! Przecież to przeczy wolności kobiety. Ona ma prawo wybrać czy chce mieć to DZIECKO, czy nie". Oczywiście wykorzystałem użyte słowo DZIECKO i spytałem "czy to dziecko też jest wolne i ma wybór?" Dziwnym trafem dyskusja momentalnie przeskoczyła na tor, że to jeszcze nie jest człowiek, że to tylko płód, zygota itd.

Atmosfera się zagęszczała z minuty na minutę. Nie chciałem cisnąć ostro, ale przecież mówimy o życiu, więc podsumowałem swoją wypowiedź słowami, że problemem współczesnego człowieka jest egoizm. To jest podstawą wielu kwestii. Liczy się "moje ja", "mój brzuch", "moje życie" itd.  I wtedy padła "ciekawa" myśl prowadzącej kurs: "No, ale przecież aborcja to jest całkowite przeciwieństwo egoizmu (!!!)" Kumacie to ludzie? Gdy to usłyszałem, nie mogłem się otrząsnąć. Ej! Aborcja przeciwieństwem egoizmu?! Spytałem więc jak ona to rozumie. Odpowiedziała, że "matka nie chce, aby to dziecko wychowywało się w sytuacji trudnej. Ona chce, aby ono urodziło się wtedy, kiedy będzie miało dobre warunki, więc ona nie chce go urodzić, bo nie jest egoistką". I wtedy zadałem pytanie: "Więc ona chce jego dobra i dlatego go zabija, tak?!" Zapadła cisza, ale bardzo krótka, bo wszystkie panie z uśmiechem na twarzy przeszły do jakiegoś innego, mniej trudnego tematu dotyczącego zadania domowego dotyczącego bodajże rodzajników określonych.

Ja niestety nie miałem głowy do rodzajników. Siedziałem lekko przybity. "Logika współczesnego świata" - pomyślałem...

Ale okazało się, że moje zdziwienie miało się jeszcze pogłębić. Ponieważ po kilku minutach książka z francuskiego przyniosła nam kolejne zadanie, w którym mieliśmy określić nasze stanowisko wobec kary śmierci. Oczywiście od razu zapaliła mi się lampka i pomyślałem - "To nie przypadek! Aborcja, kara śmierci - ciekawe co z tego wyjdzie". No i się zaczęło.

Dziewczyny z zapałem, niemal z wypiekami na twarzy mówiły, że każdy ma prawo do życia, że każdy może się zmienić, że każdemu trzeba dać szansę! "Jesteśmy za życiem, a nie za śmiercią!" Rozumiecie?! Jaka sprzeczność! Przed chwilą walczyły z tym życiem, z tą szansą!

Ja powiedziałem, że potwierdzam to, co mówiłem przed chwilą. "Jestem zawsze za życiem, nawet gdy może się ono wydawać trudne".

Drugi dzień kursu językowego uświadomił mi stan współczesnego społeczeństwa. Niezależnie od kraju, słyszy się te same hasła, te same argumenty przeciw życiu. Myślę, że nie jest bez podstaw zadawanie sobie pytania, "czy ktoś za tym wszystkim nie stoi?"

Patrzę na wydarzenia w Polsce. Protest feministek (bo mam wątpliwość, co do użycia słowa "kobieta" co do tych osób). Tegoroczny protest skupia się przede wszystkim na walce z Kościołem Katolickim. Chcą prawa do aborcji, do antykoncepcji, do finansowania in vitro... Kobiety występujące przeciw macierzyństwu.

Z bólem obserwuję tych, którzy walczą z życiem i widzę wielu innych, bardzo mi bliskich, którzy walczą o życie... 
Cóż napisać? Brak mi słów...

Boże! Miej w opiece jednych i drugich!

PS. Polecam piękne świadectwo (poniżej 2 filmiki). Może niektórym z Was znane.
PS. 2 Dziękuję, jak zawsze, wszystkim za wierne zaglądanie na tę stronę i mobilizowanie mnie do kolejnych wpisów.


środa, 15 lutego 2012

La levure...

8 żółtek, 2 całe jajka, 1/3 szklanka cukru... Utrzeć, aż cukier się rozpuści.... 3 i pół szklanki mąki tortowej, 1 szklanka mleka... Pewnie zastanawiacie się, co ja tu kombinuję. Ano kombinuję tutaj coś na jutrzejszy dzień. A jutro - tłusty czwartek! A wiadomo, że w ten dzień punktem centralnym są... Pączki. Ten przysmak łakomczuchów nie jest znany, jako taki, we Francji. Postanowiłem więc spróbować swoich umiejętności kulinarnych i podjąć się zadania upieczenia pączków.

Zakupiłem więc niemal wszystkie produkty potrzebne do produkcji. Niestety z powodu braku jednego ze składników musiałem udać się do innego sklepu. A że godzina była już późna, szybkim krokiem podążyłem do małego marketu, 
nieopodal miejsca mojego zamieszkania, w poszukiwaniu drożdży. Tak! To one są bohaterem mojego dzisiejszego wpisu.

Jedna półka, druga, trzecia, kolejna lodówka, kolejna runda pomiędzy marketowymi ścieżkami... I nic... Czujne oko ochroniarza zaczęło obserwować dziwnego człowieka w czarnym, francuskim kapelusiku na głowie, który czegoś nerwowo szuka. Widziałem, że już chciał do mnie podejść i zapytać... Ale w tym momencie zorientowałem się, że może on nie zrozumieć polskiego słowa: "drożdże" (które pewnie mogłoby dla niego zabrzmieć niczym szuranie butami o polbruk). Zdałem sobie sprawę, że zupełnie nie przychodzi mi do głowy jak po francusku nazywają się "drożdże". Zacząłem nawet w głowie obmyślać, jak to wytłumaczyć. "No wie pan - takie coś co się miesza z mąką i wodą, żeby z tego był chleb, no nie?" - pomyślałem. Ale kiedy wyobraziłem sobie zdziwioną minę czarnoskórego ochroniarza, szybkim krokiem opuściłem malutki markecik, odstawiając przy wyjściu pusty koszyk. "No jo, to pączków nie będzie..."- pomyślałem.

Oczywiście dzisiejsza eskapada w poszukiwaniu drożdży pobudziła moją wyobraźnię. Lawina refleksji... Od razu na myśl przyszły mi słowa z Ewangelii Mateusza: « Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło » (Mt 13,33).

"No tak - myślę sobie - można mieć wszystko: litr oleju, 10 jajek, kilo mąki itd., a tu jedne, małe drożdże i koniec pączkowej przygody..."

Wracając do swojego mieszkania, wyobrażając sobie nieodżałowany smak wyśmienitych pączków, analizowałem dalej zaistniałą sytuację. Tak, wiem! Może to brzmieć bynajmniej komicznie... Ale analityczny umysł nie pozwolił mi przejść obojętnie obok tego swoistego signum temporis.

Co jest moimi drożdżami? Co nadaje smak mojemu życiu? Co sprawia, że to życie rośnie, że ma sens i smakuje?

Mogę mieć wszystko, ale jak nie mam tego jednego składnika, to wszystkie pozostałe jakby tracą wartość.

Powie ktoś: to MIŁOŚĆ! Pewnie można tak powiedzieć. Choć to duże słowo, a duże słowa często można zbanalizować. Więc c
o Bóg pokazuje mi dziś przez te drożdże?

Szukając w myślach odpowiedzi uświadomiłem sobie, że nauczyłem się dziś nowego słowa po francusku: "la levure" (po przyjściu do mieszkania pierwszą czynnością było sprawdzenie w słowniku "jak są drożdże po francusku"). Postanowiłem, aby właśnie ono stało się tytułem dzisiejszego wpisu. Druga sprawa, którą sobie uświadomiłem to fakt, że kiedyś już zatytułowałem jeden ze swoich wpisów właśnie po francusku. Wtedy było to słowo "la solitude" - "samotność". I trzecia rzecz, to myśl, że dla mnie na dziś - tymi drożdżami, których mi brakuje jest chyba właśnie samotność.


Tych, którzy mnie znają może lekko zdziwić taki wniosek... Wszak większość dnia spędzam bez namacalnego kontaktu z ludźmi. Ale chodzi mi o to, że brakuje mi tej samotności, w której jestem sam na sam z Bogiem...

Kiedy zerkniesz na tekst Ewangelii to znajdziesz tam fragmenty, kiedy Jezus zostawał sam. Oddalał się od Apostołów, od uczniów od tych, którzy byli przy nim... Wychodził na miejsce pustynne. Ale szedł tam po to, aby się modlić, aby być w relacji z Ojcem.

I chyba to mi dziś mówi Pan Bóg, przez ten pusty koszyk, w którym zabrakło drożdży...

Może więc trzeba mi mniej uciekać w Gadu-Gadu, Facebooka, sen... a więcej w tą właściwie pojętą samotność, która w istocie jest byciem z Nim - z tym, który "daje wzrost" (1 Kor 3,6).

piątek, 13 stycznia 2012

Kilka słów z pola walki...

Jeszcze tu zaglądacie? Wow! Podziwiam. Ja bym chyba nie miał tyle cierpliwości... "Co on tam robi, że znów tyle czasu nic nie pisze?" (tak bym pewnie pomyślał będąc na Waszym miejscu). Dzięki, że mimo to jesteście :) Cieszę się z Waszej obecności. Łatwiej się pisze mając świadomość, że jest tam ktoś po drugiej stronie.

Nie pojawiałem się tyle, bo m.in. byłem w Ojczyźnie. I to sporo, bo ponad 2 tygodnie. Jak zwykle wiele spraw, spotkań, wizyt... Intensywny i niezwykły czas. 

Często będąc w Polsce fizycznie padam, ale dużo mi to daje. Ale z drugiej strony jakiś taki smutek wkrada się w moje serce. Zresztą, jeśli śledzicie moje wpisy to zauważyliście, że od czasu do czasu mają one właśnie taki charakter - emanują jakąś formą rozgoryczenia. I bardzo często te trudne refleksje dotyczą właśnie Polski. Czasem mam wyrzut, że może zbyt negatywnie, że zbyt smutno... ale utwierdziły mnie w tych moich myślach słowa Jana Pawła II, który mówił przed laty:  "Może dlatego mówię tak, jak mówię, ponieważ to jest moja matka, ta ziemia! To jest moja Matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć. Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać. Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!

Obserwuję Polskę i wiele mnie boli. Każdy przyjazd do Polski pokazuje, że z miesiąca na miesiąc to już inna Polska. Myślę, że teraz szczególnie "na tapecie" jest kwestia dotycząca kapłanów i ogólnie Kościoła. Wiele zarzuca się Kościołowi. Nie chcę nawet tego specjalnie wymieniać. Aczkolwiek myślę, że pewnym absurdem jest to, że mówi się "Kościół", a myśli się "Kler". Np. Mówi się "Kościół miesza się do polityki", a myśli się "księża (ewentualnie Radio Maryja) miesza się do polityki". A przecież księża stanowią w Kościele niewielką grupę (Przyjmując, że ok 35 milionów Polaków to katolicy - [a więc członkowie Kościoła], to kapłani [ok 30 000] stanowią zaledwie ok. 0,086 % Kościoła). I właśnie ten niewielki ułamek Kościoła stanowi dla wielu niesamowity problem...

Prawdą jest, że szatan atakuje bardzo mocno polskich kapłanów. Czyni tak wedle starej zasady: "Uderz w pasterza, a rozproszą się owce". Niestety, wielu z nich ulega pokusie, a liczne zarzuty mają swoje podstawy...  To boli... Naprawdę. Dziś, te upadki są zauważalne, jak nigdy, a ludzie mają więcej odwagi by o nich mówić.  Jednak niestety w tym wszystkim ulega się często tzw. generalizacji. Tzn. jeden przypadek przekłada się na wielu, ba! niejednokrotnie na wszystkich kapłanów. Jest to bardzo krzywdzące i podcina skrzydła... Zwłaszcza kiedy się czyta np. tego typu wpisy:  "Czy przyjmujecie ksiedza po kolędzie i dlaczego mu za to jeszcze dajecie koperte,oczywiście w niej pieniążki bo czarnuch ma mało,dlaczego?"

Myślicie, że taki wpis wyjątek? Nie! Tego typu wpisów jest wiele. I nie jest to forum jakichś antyklerykałów, ale przeciętna lokalna strona informacyjna.
Z drugiej strony zarzuca się kapłanom wiele rzeczy, ale czy nie ma w tym nieraz winy wiernych świeckich? Na tym samym forum ktoś inny szuka miejsca: "gdzie odprawia się w miarę sprawnie Mszę". No tak: szybko, łatwo, bezstresowo, bez wymagań, bez zbędnych pytań... Ciekawa ta wiara. Popyt rodzi podaż. Jeśli ludzie wymagają w ten sposób, a więc traktują Kościół jako instytucję usługową, to i niestety księża zamieniają się w zwykłych usługodawców... A potem ludzie się dziwią...
Oj boli to boli... Myślę, że zamiast rozdmuchiwać karygodne przypadki na forach internetowych i wylewać swoje żale na "czarną mafię" trzeba zacząć od zadania sobie pytania: jakim jestem katolikiem? Ile modlę się za tego kapłana, o którym mówię? Czy powtarzam niesprawdzone wiadomości? Czy w jakiś sposób próbowałem pomóc temu kapłanowi?

Potrzeba modlitwy za Kościół w Polsce, który chyba jest jednym z ostatnich bastionów katolicyzmu w Europie. Dlatego szatan tak zaciekle o niego walczy. Nie dajmy się! Nie milczmy, ale walczmy modlitwą, słowem i czynem!

Wszystkim bojownikom dedykuję piosenkę: