piątek, 17 września 2010

La solitude...

Godzina 22.10… za oknem szmer miasta powoli kończącego kolejny dzień… w pokoju zapalona lampka i cisza…
To pierwsza dziś noc na nowym miejscu, taka „pustynia w mieście”. Bez Internetu, bez muzyki, bez telewizji… Cisza… w której można usłyszeć własne myśli. Już od dawna chodził mi po głowie pewien temat… A dziś w tej ciszy wydaje się on jeszcze bliższy i wyraźniejszy. To temat samotności.
Zagadnienie pewnie niełatwe, trudne do zdefiniowania, jak wiele spraw. Samotność. Pamiętam kilka takich momentów życia, kiedy czuło się tą samotność. Ten specyficzny „ucisk w gardle”, tak, że nie można było prawie nic powiedzieć.
Pewnie ta samotność jest nieodłącznie związana z naszym kapłańskim życiem. Bałem się jej trochę. Pamiętam jak już w seminarium wielokrotnie powtarzano, że musimy nauczyć się tej samotności. I pewnie w jakimś stopniu seminarium było taką lekcją, szczególnie w relacji z rodziną. Ale samotność ma wiele twarzy i wiele wymiarów. Zastanawiałem się, jak to będzie w kapłaństwie z samotnością. Pamiętam świadectwa i słowa kapłanów, którzy dzielili się swoim przeżywaniem tej kwestii. Ale ja tego jakoś szczególnie nie doświadczałem.
Ale doświadczenie samotności jest na tyle ważne w naszym życiu, że nie mogło i mnie ominąć. Dotknęło i mnie, ale nie w sposób traumatyczny, straszny, powodujący długotrwały stan depresyjny J
Jednak czegoś doświadczyłem. Pewnie szczególnie wyjeżdżając przed pół roku z Polski, wypływając na „francuską głębię”. Ale doświadczenie to pojawiło się szczególnie po tegorocznych wakacjach (z resztą przepięknych i obfitujących w wiele wspaniałych wydarzeń). Nie ukrywam, że powrót do Francji nie był łatwy. Nie łatwo jedzie się samemu, a tym bardziej mając świadomość, co się za sobą zostawia. Szklane oczy przez niemal 1200 km… W myślach tak wiele osób, miejsc, spotkań, w których zostawiło się „część siebie”, a tu trzeba iść dalej, w nową rzeczywistość, zaufać, zaryzykować…
Człowiek wspomina, to co było, obserwuje, cieszy się, ale jednak gdzieś w środku to uczucie: „jakże chciałbym być z nimi – tam”…
Ale Pan Bóg wie, co robi… I wiem, że to miejsce, ten czas – tutaj - jest dla mnie ważny. Także czas właśnie takich doświadczeń. Myślę, że kapłańska moc płynie z kilku źródeł. Pierwszym jest moc sakramentu, ale poza nią wielkim źródłem są: celibat i właśnie samotność.
Można by długo i dużo pisać o samotności. O samotności w małżeństwie, o samotności w tłumie ludzi itd. Nie będę jednak tworzył wielkich elaboratów i wywodów. Ale wiem, że Bóg daje nam (nie tylko kapłanom) to doświadczenie, bo przez nie poznajemy jacy jesteśmy naprawdę, poznajemy, kogo naprawdę kochamy…
Więc Boże Tobie zawierzam tego wieczora siebie…
I dziękuję, bo wiem, że „Ty potrzebujesz mych dłoni, mego serca młodego zapałem, mych kropli potu i samotności”…