Wypadałoby coś napisać... A może nawet nie tyle wypada, co warto... Choć tyle różnych myśli gdzieś tam siedzi, że trudno to wszystko ująć.
Tak... dzień za dniem. Wciąż wydaje mi się, jakbym przyjechał tutaj tak niedawno... A przecież jestem tutaj już prawie 17 miesięcy. Na parafii byłem 19... Więc po wakacjach się wyrówna. Kto by pomyślał? Może nie czuję tego dystansu czasu, bo w porównaniu do Chojnic tutaj nie dzieje się prawie nic. Ale może o to chodzi?
Cieszę się, że jest jeszcze jakiś kontakt z tymi, którzy bliscy sercu, bo pewnie bez tego byłoby ciężko. Dziś sobie myślałem ile czasu dziennie z kimś rozmawiam. Okazuje się, że pewnie średnio nie więcej niż 30-40 minut. Owszem są dni, jak niedziela, czy środa, kiedy jest tej rozmowy więcej, ale są też takie gdzie jest to może maksymalnie 10 minut na cały dzień. Ciekawe... Fajnie, że jest GG, skype, telefon, ale to zawsze inaczej. Nie mam zwyczaju słuchać muzyki gdy coś robię, telewizji też nie oglądam. Więc prawie cały dzień cisza. Myślę, że się przyzwyczaiłem, choć faktycznie jest inaczej.
W rytmie dnia wieczorem często różańczyk po mieście. Niemal codziennie przechodzę przez pewien most, który znajduje się nieopodal. Na nim piękne kwiaty, ale zauważyłem coś bardzo specyficznego. Otóż te kwiaty nie pachną, ale wydają bardzo przykry zapach... Doszedłem do wniosku, że to chyba kwestia braku świeżej wody. Przyszła mi taka myśl-pytanie w kontekście tego mojego czasu tutaj: Czy ja się nie staję właśnie takim kwiatem? czy woda mego serca jest wciąż świeża?
Obserwując różnych ludzi wokoło - kapłanów, małżeństwa, różne osoby - często zastanawiam się, czy ich powołanie, gorliwość, miłość są wciąż świeże? Staram się nieraz wyobrazić te osoby u progu swoich życiowych decyzji. Patrzę na niektórych księży, którzy odbierani są tak, a nie inaczej i myślę sobie: "jaki on był jako neoprezbiter"? Patrzę na niektóre małżeństwa i zadaję sobie pytanie: "jacy oni byli jako narzeczeni"? I patrzę na siebie i pytam: "co zrobić, aby samemu nie popaść w gnuśność, albo rutynę?".
Myślę, że nieustannie potrzebuję tej żywej wody... i wiem, że muszę nieustannie przedzierać się, by być przy źródle. "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście..." - mówi Pan. Więc chcę iść, choć wiem, że trzeba iść pod prąd...
Ps. Dzięki że tu jeszcze zaglądacie :) - podziwiam cierpliwość :)
Nie ma za co dziękować, prawie codziennie zaglądam i zawsze z radością czytam nowe posty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam najlepszego księdza, jakiego nasza chojncka parafia miała w swoich skromnych progach:)
P.S. Brakuje nam Księdza Tomka i Jego wspaniałych kazań w Chojnicach....
pozdrawiam
nawet nie wiesz Tomku jak mi tymi ostatnimi słowami dodałeś otuchy, dziękuję!
OdpowiedzUsuńKażdy z nas potrzebuje ciągle żywej wody, aby na nowo się nawracać. Nie mogę daleko odchodzić od Chrystusa, bo wtedy bywa ciężko do Niego wrócić, zwłaszcza jak dobrze poczuję się w bagienku swoich przyzwyczajeń, złych zachowań, grzechów...
OdpowiedzUsuńDlatego trzeba "iść od początku do następnego początku, ponad końcami" i czerpać, bo Źródło jest blisko, wystarczy je dostrzec...
Dziękuję za ten blog, warto tu zaglądać :)
Pozdrawiam,
Wiola
Ja również zawsze chętnie tu zaglądam i z uwagą czytam. Chyba w czasie urlopu byłam bardzo blisko tego miejsca gdzie teraz mieszkasz (tak ok. 150 km). Teraz trochę żałuję, że nie zaplanowaliśmy jakiegoś spotkania. Jeśli będę tam w przyszłym roku to obiecuję się poprawić (jeśli nie masz nic przeciwko temu). Pozdrawiam. Iwona.
OdpowiedzUsuńczasami ta woda wydaje się zbyt daleka, zbyt trudna do osiągnięcia...
OdpowiedzUsuń