Przepraszam, że znów po długim czasie... Ale w końcu jestem. :)
Dużo się dzieje w świecie i w Kościele, więc i myśli sporo... Jednak chciałbym dotknąć tematu bardzo ważnego, który często podkreślałem. To moje myślenie utwierdziło się w jednym z ostatnich przemówień papieża. Chodzi o przygotowanie do małżeństwa.
Temat szalenie istotny. Myślę, że wielu z nas zauważa niepokojące zjawisko, obecne także w Polsce, którym jest fala rozwodów. Temat bliski chyba każdemu z nas. Bardzo często są to wielkie dramaty nie tylko tych dwojga ludzi, ale także ich rodzin, a pewnie przede wszystkich jest to dramat (ewentualnych) dzieci. Ta kwestia dotyczy także katolików. Wielu z nich ubiega się o stwierdzenie nieważności małżeństwa (warto zaznaczyć w tym miejscu, że nie ma czegoś takiego, jak: "unieważnienie małżeństwa", ani tym bardziej "rozwód kościelny"). Z jednej strony cieszę się, że ludzie pragną uregulować swoją sytuację, ale z drugiej strony mam świadomość, że jest to bardzo trudny proces, który często bardzo rani.
Wspomniałem o papieżu... Otóż 22 stycznia tego roku papież Benedykt XVI podjął tę kwestię w swoim przemówieniu do Roty Rzymskiej. Papież zauważając ilość wniosków o stwierdzenie nieważności małżeństwa podkreślił, aby duszpasterze wielki nacisk położyli na przygotowanie do małżeństwa.
Oczywiście te słowa papieża odbiły się echem w mediach. Pozwólcie, że przytoczę fragmenty jednego z artykułów na ten temat (nie będę robił reklamy cytowanej gazecie, bo nie warto). Pozwolę sobie podkreślić pewne zwroty, które znalazłem w tym "ciekawym" tekście.
Dużo się dzieje w świecie i w Kościele, więc i myśli sporo... Jednak chciałbym dotknąć tematu bardzo ważnego, który często podkreślałem. To moje myślenie utwierdziło się w jednym z ostatnich przemówień papieża. Chodzi o przygotowanie do małżeństwa.
Temat szalenie istotny. Myślę, że wielu z nas zauważa niepokojące zjawisko, obecne także w Polsce, którym jest fala rozwodów. Temat bliski chyba każdemu z nas. Bardzo często są to wielkie dramaty nie tylko tych dwojga ludzi, ale także ich rodzin, a pewnie przede wszystkich jest to dramat (ewentualnych) dzieci. Ta kwestia dotyczy także katolików. Wielu z nich ubiega się o stwierdzenie nieważności małżeństwa (warto zaznaczyć w tym miejscu, że nie ma czegoś takiego, jak: "unieważnienie małżeństwa", ani tym bardziej "rozwód kościelny"). Z jednej strony cieszę się, że ludzie pragną uregulować swoją sytuację, ale z drugiej strony mam świadomość, że jest to bardzo trudny proces, który często bardzo rani.
Wspomniałem o papieżu... Otóż 22 stycznia tego roku papież Benedykt XVI podjął tę kwestię w swoim przemówieniu do Roty Rzymskiej. Papież zauważając ilość wniosków o stwierdzenie nieważności małżeństwa podkreślił, aby duszpasterze wielki nacisk położyli na przygotowanie do małżeństwa.
Oczywiście te słowa papieża odbiły się echem w mediach. Pozwólcie, że przytoczę fragmenty jednego z artykułów na ten temat (nie będę robił reklamy cytowanej gazecie, bo nie warto). Pozwolę sobie podkreślić pewne zwroty, które znalazłem w tym "ciekawym" tekście.
Oto on:
Po wystąpieniu papieża Benedykta XVI na temat zaostrzenia rygorów zawierania sakramentu małżeństwa polscy hierarchowie planują wielkie zmiany. Dłużej będą trwały nauki małżeńskie, narzeczeni będą musieli przejść dokładne badania psychiatryczne, a kobiety w ciąży ślubu mogą nie dostać wcale!- Nikt nie może domagać się prawa do ceremonii ślubnej! - grzmiał Benedykt XVI i zapowiedział walkę z lekkomyślnym udzielaniem ślubów przez księży. W związku ze słowami papieża za kilka miesięcy Komisja Episkopatu ds. Duszpasterstwa Rodzin ma przyjąć listę zmian w zasadach udzielania sakramentów.Jak mówi gazecie biskup Antoni Długosz, skończy się zawieranie ślubów w pośpiechu. Księża będą dokładnie prześwietlać życie narzeczonych i badać ich motywację wstąpienia w związek małżeński. W związku z tym należy się spodziewać bardzo intymnych pytań od księdza, np. na temat doświadczeń seksualnych, uzależnień, a nawet o przebytych chorobach wenerycznych.Badaniem narzeczonych zajmą się wyznaczeni przez diecezje psychiatrzy, psychologowie i lekarze. Ale to nie wszystko. - Przygotowania do ślubu muszą być prowadzone od dzieciństwa, staż narzeczeński ma wynieść co najmniej kilka lat, a czas nauk przedmałżeńskich pół roku - mówi bp Długosz i podkreśla, że szczególnym nadzorem zostaną objęte śluby udzielane ciężarnym. Wszystko z obawy, że ciąża jest jedynym powodem, dla którego młodzi zawierają małżeństwo".
Koniec cytatu...
Tekst napisany w bardzo ciekawym tonie, bardzo wpływający na wyobraźnię. Wyobrażam sobie 83-letniego papieża "grzmiącego" na ludzi słowami: "to się musi skończyć!".
Kilka dni później znalazłem jeszcze jeden "ciekawy" artykuł (oczywiście na głównej stronie) na temat tego, jak to "stare panie z duszpasterstwa" przygotowują małżeństwa do ślubu. Artykuł zawierał same negatywne przykłady. Ciekawy jest ten "obiektywizm dziennikarski"... Czy chodziło o zbanalizowanie problemu i przyczepienie kolejnej "moherowej" łatki?
Cieszę się jednak ogromnie, że ta wypowiedź papieża ruszyła pewną dyskusję. Uważam bowiem, że troska o rodzinę jest obecnie jednym z priorytetów. Najnowsze dane wskazują, że w tej chwili około 20% dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich, to 3 razy więcej niż 20 lat temu. Zatrważające statystyki.
Artykuł, który zacytowałem to taki trochę "straszak" - że nie warto brać ślubu, bo Kościół będzie robił "rewizję". Ślub brać warto, a bardziej trzeba podkreślić - warto przyjąć sakrament małżeństwa, bo tak po ludzku, bez Bożej pomocy to trudno zawsze i wszędzie kochać drugiego człowieka... A przecież sakrament małżeństwa to zaproszenie Boga do życia małżonków.
Ale szalenie ważne jest przygotowanie. I cieszę się, że cytowana przeze mnie gazeta dała piękny tekst bp. Długosza: "Przygotowania do ślubu muszą być prowadzone od dzieciństwa...". Chwała Panu! Oto właśnie chodzi. To nie ma być tylko świstek, czy zaświadczenie, ale pewien program realizowany wielowymiarowo.
Wydawałoby się, że jakby szkoła już to podjęła, bo przecież jest przedmiot, który się zowie: "Wychowanie do życia w rodzinie" lub "Wychowanie seksualne"... Tylko nieraz obawiam się, czy to o to chodzi... Boję się, żeby to nie była nauka techniki. Przypomina mi się w tym miejscu znana anegdota (mam nadzieję, że nikogo nie zgorszę). Rzecz ma miejsce na szkolnym korytarzu. Dwóch chłopców z 2 klasy szkoły podstawowej prowadzi ciekawą rozmowę: "Ty, widziałeś tam pod kaloryferem leżała prezerwatywa?" A drugi odpowiada: "A co to jest kaloryfer?" No właśnie... I druga, tym razem prawdziwa, historia. Opowiadał mi znajomy-nauczyciel, kiedy to podczas wycieczki (5 klasy szkoły podstawowej), podczas wieczornego obchodu zastał "chłopca i dziewczynę" w dwuznacznej sytuacji. Dziewczyna widząc reakcję nauczyciela powiedziała ze spokojem: "Niech się pan nie martwi, ja jeszcze nie mogę być w ciąży". Szok!
Kiedyś tzw. "kurs przedmałżeński" był prowadzony zazwyczaj w klasie maturalnej. Moim zdaniem, to stanowczo za późno. 3 klasa gimnazjum, to już maksymalna granica, aby poruszyć te kwestie, np. w ramach katechezy.
Problem przygotowania, to bardzo poważna kwestia... Zwłaszcza w dzisiejszym świecie, gdzie tak bardzo promuje się "wolność i swobodę". W związkach podkreśla się tylko uczucia i doznania, a tak mało mówi się o odpowiedzialności. Spójrzcie chociażby na filmy proponowane młodzieży. W tych filmach zazwyczaj wszyscy mogą ze wszystkimi i kiedy tylko chcą... Tylko szkoda, że producenci tego filmu nie zaznaczają, że taki film to bajka...
Na powyższy temat można by wiele i długo... Ale myślę, że warto rozmawiać i robić coś, aby ludzie świadomie i dobrze przygotowywali się do małżeństwa.
(Pomocą ku temu są z pewnością liczne konferencje - choćby ks. Pawlukiewicza, czy zamieszczona na moim blogu konferencja o. Justyna.)
Przepraszam, że się tak rozpisałem, ale leżało mi to na sercu :)
Zachęcam do komentarzy i Waszych refleksji i przemyśleń, na ten temat...
Tekst napisany w bardzo ciekawym tonie, bardzo wpływający na wyobraźnię. Wyobrażam sobie 83-letniego papieża "grzmiącego" na ludzi słowami: "to się musi skończyć!".
Kilka dni później znalazłem jeszcze jeden "ciekawy" artykuł (oczywiście na głównej stronie) na temat tego, jak to "stare panie z duszpasterstwa" przygotowują małżeństwa do ślubu. Artykuł zawierał same negatywne przykłady. Ciekawy jest ten "obiektywizm dziennikarski"... Czy chodziło o zbanalizowanie problemu i przyczepienie kolejnej "moherowej" łatki?
Cieszę się jednak ogromnie, że ta wypowiedź papieża ruszyła pewną dyskusję. Uważam bowiem, że troska o rodzinę jest obecnie jednym z priorytetów. Najnowsze dane wskazują, że w tej chwili około 20% dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich, to 3 razy więcej niż 20 lat temu. Zatrważające statystyki.
Artykuł, który zacytowałem to taki trochę "straszak" - że nie warto brać ślubu, bo Kościół będzie robił "rewizję". Ślub brać warto, a bardziej trzeba podkreślić - warto przyjąć sakrament małżeństwa, bo tak po ludzku, bez Bożej pomocy to trudno zawsze i wszędzie kochać drugiego człowieka... A przecież sakrament małżeństwa to zaproszenie Boga do życia małżonków.
Ale szalenie ważne jest przygotowanie. I cieszę się, że cytowana przeze mnie gazeta dała piękny tekst bp. Długosza: "Przygotowania do ślubu muszą być prowadzone od dzieciństwa...". Chwała Panu! Oto właśnie chodzi. To nie ma być tylko świstek, czy zaświadczenie, ale pewien program realizowany wielowymiarowo.
Wydawałoby się, że jakby szkoła już to podjęła, bo przecież jest przedmiot, który się zowie: "Wychowanie do życia w rodzinie" lub "Wychowanie seksualne"... Tylko nieraz obawiam się, czy to o to chodzi... Boję się, żeby to nie była nauka techniki. Przypomina mi się w tym miejscu znana anegdota (mam nadzieję, że nikogo nie zgorszę). Rzecz ma miejsce na szkolnym korytarzu. Dwóch chłopców z 2 klasy szkoły podstawowej prowadzi ciekawą rozmowę: "Ty, widziałeś tam pod kaloryferem leżała prezerwatywa?" A drugi odpowiada: "A co to jest kaloryfer?" No właśnie... I druga, tym razem prawdziwa, historia. Opowiadał mi znajomy-nauczyciel, kiedy to podczas wycieczki (5 klasy szkoły podstawowej), podczas wieczornego obchodu zastał "chłopca i dziewczynę" w dwuznacznej sytuacji. Dziewczyna widząc reakcję nauczyciela powiedziała ze spokojem: "Niech się pan nie martwi, ja jeszcze nie mogę być w ciąży". Szok!
Kiedyś tzw. "kurs przedmałżeński" był prowadzony zazwyczaj w klasie maturalnej. Moim zdaniem, to stanowczo za późno. 3 klasa gimnazjum, to już maksymalna granica, aby poruszyć te kwestie, np. w ramach katechezy.
Problem przygotowania, to bardzo poważna kwestia... Zwłaszcza w dzisiejszym świecie, gdzie tak bardzo promuje się "wolność i swobodę". W związkach podkreśla się tylko uczucia i doznania, a tak mało mówi się o odpowiedzialności. Spójrzcie chociażby na filmy proponowane młodzieży. W tych filmach zazwyczaj wszyscy mogą ze wszystkimi i kiedy tylko chcą... Tylko szkoda, że producenci tego filmu nie zaznaczają, że taki film to bajka...
Na powyższy temat można by wiele i długo... Ale myślę, że warto rozmawiać i robić coś, aby ludzie świadomie i dobrze przygotowywali się do małżeństwa.
(Pomocą ku temu są z pewnością liczne konferencje - choćby ks. Pawlukiewicza, czy zamieszczona na moim blogu konferencja o. Justyna.)
Przepraszam, że się tak rozpisałem, ale leżało mi to na sercu :)
Zachęcam do komentarzy i Waszych refleksji i przemyśleń, na ten temat...
Pozdrawiam gorąco :)
Szczęść Boże!
OdpowiedzUsuńCiekawe przemyślenia, godne uwagi. Sama również interesuję się sprawami rodziny.
Najbardziej wstrząsnęło mnie to zachowanie dzieci z 5 klasy, a szczególnie odpowiedź dziewczynki. Ostatnio rozmawiałam ze znajomą o tym, że tak trudno teraz dziewczętom o szacunek wobec samej siebie. W niektórych sytuacjach nawet widziałabym większą winę różnych nieszczęść z jej strony niż ze strony chłopców.
Ostatnio oglądałam film dokumentalny "Postęp po szwedzku", który ukazuje sytuację rodziny i rozwodów, przedstawia zdanie kościoła luterańskiego w Szwecji. Bardzo poruszył mnie i zmartwił ten dokument. Polecam tym, których te tematy interesują.
Pamiętam w modlitwie! :)
Niech się Księdzu dobrze wiedzie, tam we Francji!
Właśnie ja miałam takie 'rozdwojenie opinii' jeśli tak to mogę nazwać. Z jednej strony to dobrze, szczególnie komentarz Adama do mnie uderzył. Ale z drugiej strony... Nie wiem jak Kościół sobie wyobraża, że każdy przyszły małżonek będzie badany psychicznie (wszyscy wiedzą, że jeśli chodzi o badania często lekarze sobie olewają lub badania są po prostu bezsensowne - wybaczcie, że nie potrafię sprecyzować tego słowa). Również wszyscy wiedzą jak młodzież podchodzi do gadania o małżeństwie na religii ("i co, mamy być teraz święci? A czystość przedmałżeńska? Przecież dziewicy to teraz ze świecą szukać!") - może do nie dokładna wypowiedź konkretnej osoby, ale tak teraz ludzie postrzegają i sobie zlewają sprawy małżeństwa. Bo nie jestem do końca pewna wszystkich proponowanych 'nauk'. Owszem to ważne, ale... Zawsze pozostaje to 'ale', którego nie potrafię sprecyzować. Że ludziom do kościoła nie będzie się chciało chodzić? Że coraz więcej będzie zawierało jedynie ślub cywilny lub żyli nawet bez tego? Że kościół będzie postrzegany za bardziej 'moherowy'?
OdpowiedzUsuńMimo iż się bardziej przekonałam... Nadal boję się przyszłości. Ale! Żeby nie było - dla mnie małżeństwo jest bardzo ważne i trzeba się do niego przygotować! :) Tylko to jestem ja i pewien procent ludzi... A co z resztą?
Pozdrawiam i dzięki za zamieszczenie tej 'obszernej odpowiedzi na moje pytanie' :)
dOLnA! :)
Szczęść Boże...:>
OdpowiedzUsuńFakt co do rozwodów to pomału staje się to przerazające...Ostatnio na zajęciach z psychologii omawialiśmy rodziny z takim problemem. Najbardziej przeraziły mnie powody, przez które składane są wnioski o "rowiązanie małżeństwa...chociażby jeden z nich to: "niezgodność co do liczby dzieci" czy " "niezadowolenie co do obowiązków" takich powodów jest bardzo dużo i są one bzdurne...A co z dzićmi, które już są w takim związku...nikt nie patrzy co się z nimi stanie...co czują...jakie sa tego skutki...i na jakie "psychiczne kaleki" wyrastają.
Co do kursów...osobiście nie chciałabym, by ktoś "właził z bytami' w moje prywatne życie. Ok rozumiem taka szczegółowa kontrola jest bardzo ważna, ale sory nawet swojej mamie nie powiedziałabym o przebytych chorobach wenerycznych, bo byloby mi wstyd a co dopiero komuś kto Cie kompletnie nie zna!
Co fo kursów...zgadzam się aby powinny trwać dłuzej...tylko teraz spójżmy z perspektywy tego....czy mamy dobrze wyszkolone osoby, które dobrze przygotują nas do tak ważnego wydarzenia w naszym życiu..Niedawnoprzygotowywałam prace na temat poradni planowania rodziny i co przerażające ze w bardzo wilu placówkach nie tylko przykościelnych siedza "stare baby", które mają bardzo liberalne zasady...i jak taki ktoś ma mi mówić jak założyc rodzine...świat się zmienił, ludzie zwariowali...może czas na zmiany...przecież wszyscy wiemy, ze tych "mocherów" nikt nie chce słuchać. Myślę, że Kościół powinien spojrzeć również z tej strony.
Co do nauki w szkole... Co ma zrobic taki biedny ksiądz, który nie radzi sobie z klasą a prowadzenie lekcji odbywa się na zasadzie "róbta co chceta" byle byłby spokój w klasie(osobiście u mnie przez kilka lat był taki przypadek i księża zminiali się co roku)i co z tego...wszyscy dostali tzn" papier na babe lub dziada"
Na koniec chciałabym opowiedzieć krótka historię, która miała miejsce a moich zajęciach z Biomedycznych podstawy rozwoju i wychowania. Jest to przedniot o budowie człowieka oraz o tym co i jak wpływa na niego wpływa. Przerobiliśmy już ały mózg i wile ciekawych rzeczy a kiedy doszliśmy do zapłodnienia i srodków antykoncepcji został poruszony temat gwałtu...co najciekawsze wile z moich koleżanek, które będą przyszłymi pedagogami uwazają, ze kobieta, która została zgwałcona ma prawo do tzw tabletki poronnej, którą stosuje się do 48godzin po współżyciu... Dlaczego...ponieważ według tych dziewczyn dwa dni po zapłodnieniu "to nie jest jeszcze dziecko"....Wiec jeśli nie jest to dziecko to co?? według tych pań...jest to "NIC, bo nie ma tzw CENTRALKI czyli mózgu.!"
Wiec przraża mnie to jakich pedagogów i psychologów będziemy ieli za kilka lat?!
Kochani... od razu odniosę się do Waszych wypowiedzi.
OdpowiedzUsuńNatalio - dzięki za film! Polecam innym.
Pani Dolna :) - oczywiście te sformułowania w cytowanym artykule są w tej gazecie przesadzone i tak jak napisałem - są "straszakiem". Akcent postawiono na badaniu u psychiatry i seksuologa, a przecież nie o to chodziło papieżowi. Zacytowałem ten teks z pewną przekorą...
Anonimowa koleżanko :) - oczywiście Kościół nie chce się "wbijać z butami" w czyjeś małżeństwo. I uwierzcie mi, że naprawdę księdza nie będą interesowały jakieś weneryczne choroby, które tak przesadnie podkreślono w tym artykule.
Jedno jest pewne - trzeba się przyłożyć do dobrego, fachowego przygotowania, w które musi być zaangażowana szkoła, Kościół, a przede wszystkim rodzina...
Dzięki, że zauważyłyście istotę. U ludzi często liczy się egoizm (kwestia aborcji), a ślub kościelny to tylko fajna uroczystość, a nie zawierzenie Bogu...
Co mnie najbardziej dziwi i przeraża w ostatnim czasie?
OdpowiedzUsuńMam koleżankę, która jest niewierząca, deklaruje bycie ateistą, ok, szanuję i rozumiem, ale..
Po co chce brać ślub kościelny? Twierdzi, że marzy jej się ślub w białej sukni, przed ołtarzem. Ja dalej pytam, a co ze spowiedzią przed ślubem, co w ogóle z Twoimi przekonaniami, przecież nie wierzysz. Nad tym się nie zastanawia.
Według mnie skoro świadomie wybrała, to niech ponosi tez konsekwencje wyboru. Najgorsze jest to, że wielu jest takich ludzi.
Kolejny przykład: rodzice dziecka, które niedługo chcą ochrzcić, ostatni raz w kościele byli chyba na swoim ślubie (4-5 lat temu), albo może w międzyczasie na jakimś pogrzebie. Nie wiedzą w co wierzą, po co wierzą i czy w ogóle w cokolwiek wierzą, ale dziecko ochrzcić chcą. ja się pytam po co? Bo tak trzeba i już.
Ręce same opadają, może dlatego mnie tak to razi, że dotykają mnie te sprawy osobiście. Dokąd zmierza dzisiejszy świat? Boję się pomyśleć co będzie za 10-20 lat.
Wiola
Koleżanka Wiola moim zdaniem ciekawą rzecz zauważyła. I X. też. Bo To takie fajne nie? Ślub przy ołtarzu, 13 rozdział Listu do Koryntian, słynne 'Tak' obrączki, stare ciotki płaczą ze szczęścia... Ale nic więcej! Nie myślą o tym, że teraz obiecali przed Bogiem miłość wzajemną i żyć w związku sakramentalnym tak jak On sam im przykazał. Biorą ślub, bo to takie 'fajne, uroczyste, bo co ludzie powiedzą'.
OdpowiedzUsuń@dOLnA
OdpowiedzUsuńMłodzi, którzy idą do ołtarza, bo tak trzeba, chyba w ogóle sobie nie zdają sprawy, że coś obiecują. Teraz biorą ślub kościelny, bo tak wypada, a później, za parę lat, stwierdzą, że to nie było TO i się rozwiodą. Wtedy już w ogóle nie będą patrzyli na jakąkolwiek przysięgę przed Bogiem. Dla nich ślub kościelny to tylko taka "tradycja", którą trzeba wypełnić, aby rodzina była zadowolona, no i tak biała suknia...
Wiola